Wpisy archiwalne w kategorii
Szczytowanie
Dystans całkowity: | 522.44 km (w terenie 164.63 km; 31.51%) |
Czas w ruchu: | 43:06 |
Średnia prędkość: | 12.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.50 km/h |
Suma podjazdów: | 19000 m |
Suma kalorii: | 627 kcal |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 43.54 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 20 maja 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 58.70 | km teren: | 25.00 | czas: | 05:30 | km/h: | 10.67 |
Dom-Przegibek(663)-Magurka Wilkowicka(909)-Czupel(933)-Suchy Wierch(799)-Czernichów-Tresna-Łodygowice-Wilkowice-Babcia-Dom-Sarni Stok-Dom
Podprowadzone było pod Magurkę i przed Czernichowem. I podczas finalnego gradobicia w rwących potokach na Beskidzkim :)
• • •
W sobotę Bike'a miała tzw. Grupę w Krakowie, więc w tajemnicy przed nią rzuciłem się na Pętlę Wapienicką z zamiarem dokonania jej bez podchodzenia. Zaliczono co zaskutkowało dumą i zadyszką. Potem wycieczka na Sarni Stok w celu wybadania tzw. wpłatomatu mBanku i powrót. Ok. 30 km w 2 godziny i luz. Uznałem, że dzień zaliczony i zająłem się pracą, co to ona chciała mi spieprzyć weekend.
Niedziela natomiast... hmm... Zakładam, że jakieś skoki ciśnienia atmosferycznego pomieszały nam w głowach.
Z powodu mi bliżej nieznanego obudziłem się o szóstej rano i nie mogłem spać. W niedzielę. Pozwoliłem Bike'ce poleżakować do ósmej i zerwałem ją z wyra. To, że pojedziemy ma Magurkę ustaliliśmy wieczorem, teraz mieliśmy ustalić którędy.
Zrobiliśmy więc tak: Straconką do Przegibka (663), potem w pocie całego człowieka na Magurkę (909). Tu sporo było prowadzone, bo stromizna, to jedno - dałoby się z nią żyć, ale kamolce, to inna rzecz. Może jako alibi dla podprowadzania będzie to, że kolesiowie na fullach też dawali z buta.
Tak więc Magurka, schronisko, drożyzna - nic tylko trza jechać dalej. Pomykamy w stronę Czupla. Bike'a woła mnię na stronę, żebym (tak, jak ona) mógł se podziwić widok, podjeżdżam cały zapatrzony z prędkością, której liczniczek nie wykrywa, zagapiam się i walę całym organizmem oraz maszyną w Bike'ę oraz jej bajka, wypierdzielamy się na trawę i masą swą lekko wyginam jej tylną przerzuteczkę. Tak to jest, jak ludziom emocji brakuje. Próbują żałośnie fabrykować se wypadki niby, żeby się potem przechwalać.
Ale spoko - dojeżdżamy do Czupla (933). Tabliczka mówi, że właśnie zaliczyliśmy najwyższy szczyt Beskidu Małego. W sumie miłe, nie?
Pomykamy dalej przez Suchy Wierch (799) do Czernichowa. Zjazd taką rynną pełną kamolców, liści i innej ściółki skutkuje tym, że sporo jest sprowadzania. W końcu nie jeździmy na fullach a na crossach. Zresztą z nieodpowiednimi raczej na góry oponami (co czym prędzej będzie zmienione). W Tresnej posilamy się piwkiem oraz kiełbasą i przez Łodygowice i Wilkowice docieramy do babci na herbatę. Nie bawimy tam długo, bo zapowiedział się mój szef z wizytą. Wizyta istotna, bo przywozi mi chłopina nowego kompa i monitorzysko 20". Wszystko ze znaneji lubianej serii "wyjebanewkosmos".
Do domku więc. Ze stanem liczniczka 46,5 km i czasem 4.30 czekamy na Jędrusia. Jędruś jest o czasie, przekazuje sprzęcicho i znika. My zaś mamy jeszcze do wykonania sprawdzone wczoraj Tesco, w którym jest wpłatomat, bo trza konto zasilić ciepłą jeszcze kasiorką. Trasa niewielka. Po mieście, chodniczkami, 12 km w obie strony, czyli góra godzinny spacerek.
Nooo... i tak w zasadzie było. W zasadzie, bo jako wieloletni juzer mbankowych wpłatomatów powinienem był wiedzieć,że zasada jest taka: im bardziej jest niedziela oraz im dalej od miejsca zamieszkania wpłatomat się znajduje, tym bardziej nie działa. Wróciliśmy więc. Tak gdzieś w połowie drogi zagrzmiało. Potem jeszcze raz, a potem już się wylało oraz wysypało. Wylała się na nas CAŁA woda z nieba oraz wysypał CAŁY pokruszony, niebiański lód. Przez te 10 minut pozostałej drogi do domu, jechaliśmy w malowniczych strugach deszczu i gradu, w fontannach wody spod kół, przedzierając się przez rwące rzeczki, w które zamieniły się ulice. Przemoczeni tak dokładnie, jak to bywa po wskoczeniu do wody uznaliśmy zgodnie, że to była najfajniejsza przygoda niedzieli. Bo po pierwsze było dość ciepło, a po drugie ślicznie umyło nam rowerki, ujebane przez te wycieczki, jak nieboskie stworzenia. A po trzecie, to dość zabawne jadąc pośród potopu starać się utrzymać kierunek i równowagę, zachować życie, jednocześnie wytrzepując kulki gradu z sandałków. Przednia zabawa doprawdy.
Nic to - jeszcze parę gór do ujeżdżenia nam tu zostało :)
Podprowadzone było pod Magurkę i przed Czernichowem. I podczas finalnego gradobicia w rwących potokach na Beskidzkim :)
• • •
W sobotę Bike'a miała tzw. Grupę w Krakowie, więc w tajemnicy przed nią rzuciłem się na Pętlę Wapienicką z zamiarem dokonania jej bez podchodzenia. Zaliczono co zaskutkowało dumą i zadyszką. Potem wycieczka na Sarni Stok w celu wybadania tzw. wpłatomatu mBanku i powrót. Ok. 30 km w 2 godziny i luz. Uznałem, że dzień zaliczony i zająłem się pracą, co to ona chciała mi spieprzyć weekend.
Niedziela natomiast... hmm... Zakładam, że jakieś skoki ciśnienia atmosferycznego pomieszały nam w głowach.
Z powodu mi bliżej nieznanego obudziłem się o szóstej rano i nie mogłem spać. W niedzielę. Pozwoliłem Bike'ce poleżakować do ósmej i zerwałem ją z wyra. To, że pojedziemy ma Magurkę ustaliliśmy wieczorem, teraz mieliśmy ustalić którędy.
Zrobiliśmy więc tak: Straconką do Przegibka (663), potem w pocie całego człowieka na Magurkę (909). Tu sporo było prowadzone, bo stromizna, to jedno - dałoby się z nią żyć, ale kamolce, to inna rzecz. Może jako alibi dla podprowadzania będzie to, że kolesiowie na fullach też dawali z buta.
Tak więc Magurka, schronisko, drożyzna - nic tylko trza jechać dalej. Pomykamy w stronę Czupla. Bike'a woła mnię na stronę, żebym (tak, jak ona) mógł se podziwić widok, podjeżdżam cały zapatrzony z prędkością, której liczniczek nie wykrywa, zagapiam się i walę całym organizmem oraz maszyną w Bike'ę oraz jej bajka, wypierdzielamy się na trawę i masą swą lekko wyginam jej tylną przerzuteczkę. Tak to jest, jak ludziom emocji brakuje. Próbują żałośnie fabrykować se wypadki niby, żeby się potem przechwalać.
Ale spoko - dojeżdżamy do Czupla (933). Tabliczka mówi, że właśnie zaliczyliśmy najwyższy szczyt Beskidu Małego. W sumie miłe, nie?
Pomykamy dalej przez Suchy Wierch (799) do Czernichowa. Zjazd taką rynną pełną kamolców, liści i innej ściółki skutkuje tym, że sporo jest sprowadzania. W końcu nie jeździmy na fullach a na crossach. Zresztą z nieodpowiednimi raczej na góry oponami (co czym prędzej będzie zmienione). W Tresnej posilamy się piwkiem oraz kiełbasą i przez Łodygowice i Wilkowice docieramy do babci na herbatę. Nie bawimy tam długo, bo zapowiedział się mój szef z wizytą. Wizyta istotna, bo przywozi mi chłopina nowego kompa i monitorzysko 20". Wszystko ze znaneji lubianej serii "wyjebanewkosmos".
Do domku więc. Ze stanem liczniczka 46,5 km i czasem 4.30 czekamy na Jędrusia. Jędruś jest o czasie, przekazuje sprzęcicho i znika. My zaś mamy jeszcze do wykonania sprawdzone wczoraj Tesco, w którym jest wpłatomat, bo trza konto zasilić ciepłą jeszcze kasiorką. Trasa niewielka. Po mieście, chodniczkami, 12 km w obie strony, czyli góra godzinny spacerek.
Nooo... i tak w zasadzie było. W zasadzie, bo jako wieloletni juzer mbankowych wpłatomatów powinienem był wiedzieć,że zasada jest taka: im bardziej jest niedziela oraz im dalej od miejsca zamieszkania wpłatomat się znajduje, tym bardziej nie działa. Wróciliśmy więc. Tak gdzieś w połowie drogi zagrzmiało. Potem jeszcze raz, a potem już się wylało oraz wysypało. Wylała się na nas CAŁA woda z nieba oraz wysypał CAŁY pokruszony, niebiański lód. Przez te 10 minut pozostałej drogi do domu, jechaliśmy w malowniczych strugach deszczu i gradu, w fontannach wody spod kół, przedzierając się przez rwące rzeczki, w które zamieniły się ulice. Przemoczeni tak dokładnie, jak to bywa po wskoczeniu do wody uznaliśmy zgodnie, że to była najfajniejsza przygoda niedzieli. Bo po pierwsze było dość ciepło, a po drugie ślicznie umyło nam rowerki, ujebane przez te wycieczki, jak nieboskie stworzenia. A po trzecie, to dość zabawne jadąc pośród potopu starać się utrzymać kierunek i równowagę, zachować życie, jednocześnie wytrzepując kulki gradu z sandałków. Przednia zabawa doprawdy.
Nic to - jeszcze parę gór do ujeżdżenia nam tu zostało :)
Czwartek, 3 maja 2007Kategoria Questy, Szczytowanie
km: | 30.00 | km teren: | 20.00 | czas: | 02:30 | km/h: | 12.00 |
Dom-Cygański Las-Kozia Góra(686)-Bystra-Dom