Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2008
Dystans całkowity: | 250.00 km (w terenie 45.00 km; 18.00%) |
Czas w ruchu: | 16:32 |
Średnia prędkość: | 15.12 km/h |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 41.67 km i 2h 45m |
Więcej statystyk |
Sobota, 31 maja 2008Kategoria Babcia, rodzice
km: | 63.70 | km teren: | 9.00 | czas: | 03:58 | km/h: | 16.06 |
Dom - Wapienica - Jaworze Średnie - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Czarny Las - Nierodzim - Kisielów - Babcia - i nazad: Dom.
Ech.
W zasadzie ze dwa razy ech.
Nobo tak. Bajka nie dość że w pracy, to jeszcze wciąż w stanie mało rowerowym. Szfak po prostu.
A drugie ech w temacie temperatura, wilgotność i brak wiatru.
Nobo tak. Wstałem o 6.00, żeby miło się jechało, żeby zrobić co zrobić u babci trza w rozsądnym czasie itd. Miło się jechało i owszem ale w upale. Od świtu było 30 stopni, wilgotność 100% i zero wiatru. Żeby zrobić sobie wiatr, trzeba było zjeżdżać z górek, których na babcinej trasie jest kilku. Tyle, że kurde. Nie wiem jak jest gdzieś tam, ale tu, żeby se zjechać, trzeba najpierw wjechać. No i ten... to słabe jest w taki dzień jak dziś.
Serio.
Nobo tak. Żeby nie siać dezinformacji i innych takich, to trzeba powiedzieć, co następuje:
lubię (lubimy) jeździć do babci, bo babcia jest super.
Bo Wisła płynie kaskadami i jest czysta.
Bo nawet zamglony Ustroń misie podoba.
Bo stogi siana, bo dzięcielina pała itd.
Jednak cała ta sprawa z babcią ma też drugie dno.
Otóż pod koniec zeszłych wakacji jechaliśmy sobie przez Brenną i zobaczyliśmy to.
To na pierwszym planie w sensie. Wspiąwszy się na paluszki zajrzeliśmy do środka.
Iten... no kupiliśmy to po ustaleniu właściciela itd. Barakowóz se kupiliśmy.
Zaciągnęliśmy go zaprzyjaźnionym ciągnikiem do babci i jeździmy tam, kiedy tylko się da (nie daje się zbyt intensywnie) i remontujemy, renowujemy, czy jak to nazwać.
Na razie wygląda trochę tak.
Taka to historyjka.
A'propos Brenna. (dla potomności będzie pisane, czystości języka oraz nie wkurwiania mnie) Brenna i Jabłonna brzmieniowo mają ze sobą sporo wspólnego. Pozornie i poniekąd. Bo jeśli chcemy ww. odwiedzić, to pojedziemy do Brennej albo do (uwaga) Jabłonny. Jak już się tam usadowimy, to przebywać będziemy w Brennej albo (niespodzianka) w Jabłonnie.
I tyle :)
Acha - gdybyśmy pod koniec zeszłych wakacji byli w Jabłonnie, to jechalibyśmy przez Jabłonnę a nie Brenną.
Ech.
W zasadzie ze dwa razy ech.
Nobo tak. Bajka nie dość że w pracy, to jeszcze wciąż w stanie mało rowerowym. Szfak po prostu.
A drugie ech w temacie temperatura, wilgotność i brak wiatru.
Nobo tak. Wstałem o 6.00, żeby miło się jechało, żeby zrobić co zrobić u babci trza w rozsądnym czasie itd. Miło się jechało i owszem ale w upale. Od świtu było 30 stopni, wilgotność 100% i zero wiatru. Żeby zrobić sobie wiatr, trzeba było zjeżdżać z górek, których na babcinej trasie jest kilku. Tyle, że kurde. Nie wiem jak jest gdzieś tam, ale tu, żeby se zjechać, trzeba najpierw wjechać. No i ten... to słabe jest w taki dzień jak dziś.
Serio.
Nobo tak. Żeby nie siać dezinformacji i innych takich, to trzeba powiedzieć, co następuje:
lubię (lubimy) jeździć do babci, bo babcia jest super.
Bo Wisła płynie kaskadami i jest czysta.
Bo nawet zamglony Ustroń misie podoba.
Bo stogi siana, bo dzięcielina pała itd.
Jednak cała ta sprawa z babcią ma też drugie dno.
Otóż pod koniec zeszłych wakacji jechaliśmy sobie przez Brenną i zobaczyliśmy to.
To na pierwszym planie w sensie. Wspiąwszy się na paluszki zajrzeliśmy do środka.
Iten... no kupiliśmy to po ustaleniu właściciela itd. Barakowóz se kupiliśmy.
Zaciągnęliśmy go zaprzyjaźnionym ciągnikiem do babci i jeździmy tam, kiedy tylko się da (nie daje się zbyt intensywnie) i remontujemy, renowujemy, czy jak to nazwać.
Na razie wygląda trochę tak.
Taka to historyjka.
A'propos Brenna. (dla potomności będzie pisane, czystości języka oraz nie wkurwiania mnie) Brenna i Jabłonna brzmieniowo mają ze sobą sporo wspólnego. Pozornie i poniekąd. Bo jeśli chcemy ww. odwiedzić, to pojedziemy do Brennej albo do (uwaga) Jabłonny. Jak już się tam usadowimy, to przebywać będziemy w Brennej albo (niespodzianka) w Jabłonnie.
I tyle :)
Acha - gdybyśmy pod koniec zeszłych wakacji byli w Jabłonnie, to jechalibyśmy przez Jabłonnę a nie Brenną.
Niedziela, 25 maja 2008Kategoria Szczytowanie, Sam
km: | 55.60 | km teren: | 10.00 | czas: | 03:40 | km/h: | 15.16 |
Dom - lotnisko - Wapienica - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (723 a w zeszłym roku była tabliczka 729, hmm...) - Szczyrk - Bystra - dom.
Mało tego jeżdżenia, bo w tygodniu tyrol (dla Bajki, to nawet dziś), potencjalny długi weekend zżarła mi praca, co to ją nawet lubię. I ten... no się przed ósmą dziś wybrałem, żeby wrócić bez nerw do domu przed Bajką, bo ona bezkluczowa trochę, gdyż jej klucze porwał gość, czyli Daga. Ale o tym później.
W zasadzie to nie miałem pojęcia dokąd chce mi się jechać. Chmury snujące się po szczytach niezbyt przecież wysokich gór, nie stanowiły jakiejś wyrafinowanej zachęty. No pato.
No to se jechałem mijając lasy, kury i coś tam jeszcze. O taki caravanserai mijałem.
Objaśniam Państwu, że to nie jest tak, że oni se z tymi budami na weekend przyjechali i relaksowo sobie marzną. O nie. To tam jest przez cały rok.
I jak już dojechałem do Brennej, co do niej nie miałem zamiaru dojeżdżać, to spodobał mi się widoczek. Trochę lipa z tym aparatem, ale daję słowo, że bardzo ładnie wygląda zieleń lasów na stokach, która skokowo przechodzi w coraz to jaśniejsze odcienie szarości.
Jazda rowerem mnie nie nudzi ale pomyślałem, że zamiast wracać tą samą trasą wczołgam się na Karkoszczonkę i wrócę przez Szczyrk. Trochę obawiałem się stanu trasy po deszczach i trochę zniechęcała mnie opcja wracania wśród szczyrkowskich turystów ale ba.
Jak zwykle aparatura tego nie oddaje ale było mokro, gliniaście momentami i tak sympatycznie bagiennie.
Dotarłem na przełęcz, wyskrobałem patyczkiem badziewie z butów, bo trochę się wkliknąć nie chciały, spróbowałem czy się wklikują, wstałem i zrobiłem zdjęcie dokumentujące zapadnięcie się przełęczy o 6 metrów. Bardzo dziwna historyjka.
W Szczyrku tylko jedna pani w audi A6 chciała mnie trochę zabić. Jechałem dość żwawo, ze 30 km/h, a pani chciała skręcić se w prawo. Wyprzedziła mnie więc i skręciła. Od razu. Widać nie miała tych 3 je****ch sekund. Ledwo przed nią wyhamowałem (objechać nie mogłem, bo jakiś inny turysta z samych Katowic zaczął wyprzedzanie, i nie bardzo chciałem dać mu się rozjechać. Tak więc wyhamowałem przed nowiutkim audi tej pani, poddałem pod wątpliwość jej iloraz inteligencji oraz wyraźnie zasugerowałem czym mogła zajmować się jej matka. Potem szybko spieprzyłem na wypadek, gdyby pani uznała moje sugestie za nietrafione oraz gdyby posiadała nerwowego męża bez karku. Spoko w sumie.
Teraz rzecz o gościach. Goście zawitali w ilości szt. 1 a miało ich być szt. 2. Sprawy rodzinne.
Daga miała bez przerwy siedzieć w teatrze i patrzeć na lalki a Piotr...
No właśnie. Piotr, to chłopiec, który ma marzenie, żeby zjechać sobie z Szyndzielni. Wjechać to niekoniecznie, może lepiej kolejką ale zjechać chętnie. Ja tam rozumiem jego brak zapału do wjeżdżania, bo rower, którym dysponuje, nie bardzo się do wspinaczki nadaje. Miałem nadzieję zrobić mu kilka zdjęć w akcji na naszym terenie ale nie wyszło, więc podprowadziłem mu foty z archiwum Picassowego.
Piotr jeździ czymś takim.
A czasami jeździ tak.
Taki jego monocykl kosztuje ok. 3,5 tys. ma grubaśną oponkę i hydraulicznego V-breaka, który służy do pionizowania urządzenia przy zjazdach. Mam nadzieję, że następnym razem nic mu nie wyskoczy i uda nam się wspólnie z tej Szyndzielni zjechać.
Muszę to zobaczyć :)
Mało tego jeżdżenia, bo w tygodniu tyrol (dla Bajki, to nawet dziś), potencjalny długi weekend zżarła mi praca, co to ją nawet lubię. I ten... no się przed ósmą dziś wybrałem, żeby wrócić bez nerw do domu przed Bajką, bo ona bezkluczowa trochę, gdyż jej klucze porwał gość, czyli Daga. Ale o tym później.
W zasadzie to nie miałem pojęcia dokąd chce mi się jechać. Chmury snujące się po szczytach niezbyt przecież wysokich gór, nie stanowiły jakiejś wyrafinowanej zachęty. No pato.
No to se jechałem mijając lasy, kury i coś tam jeszcze. O taki caravanserai mijałem.
Objaśniam Państwu, że to nie jest tak, że oni se z tymi budami na weekend przyjechali i relaksowo sobie marzną. O nie. To tam jest przez cały rok.
I jak już dojechałem do Brennej, co do niej nie miałem zamiaru dojeżdżać, to spodobał mi się widoczek. Trochę lipa z tym aparatem, ale daję słowo, że bardzo ładnie wygląda zieleń lasów na stokach, która skokowo przechodzi w coraz to jaśniejsze odcienie szarości.
Jazda rowerem mnie nie nudzi ale pomyślałem, że zamiast wracać tą samą trasą wczołgam się na Karkoszczonkę i wrócę przez Szczyrk. Trochę obawiałem się stanu trasy po deszczach i trochę zniechęcała mnie opcja wracania wśród szczyrkowskich turystów ale ba.
Jak zwykle aparatura tego nie oddaje ale było mokro, gliniaście momentami i tak sympatycznie bagiennie.
Dotarłem na przełęcz, wyskrobałem patyczkiem badziewie z butów, bo trochę się wkliknąć nie chciały, spróbowałem czy się wklikują, wstałem i zrobiłem zdjęcie dokumentujące zapadnięcie się przełęczy o 6 metrów. Bardzo dziwna historyjka.
W Szczyrku tylko jedna pani w audi A6 chciała mnie trochę zabić. Jechałem dość żwawo, ze 30 km/h, a pani chciała skręcić se w prawo. Wyprzedziła mnie więc i skręciła. Od razu. Widać nie miała tych 3 je****ch sekund. Ledwo przed nią wyhamowałem (objechać nie mogłem, bo jakiś inny turysta z samych Katowic zaczął wyprzedzanie, i nie bardzo chciałem dać mu się rozjechać. Tak więc wyhamowałem przed nowiutkim audi tej pani, poddałem pod wątpliwość jej iloraz inteligencji oraz wyraźnie zasugerowałem czym mogła zajmować się jej matka. Potem szybko spieprzyłem na wypadek, gdyby pani uznała moje sugestie za nietrafione oraz gdyby posiadała nerwowego męża bez karku. Spoko w sumie.
Teraz rzecz o gościach. Goście zawitali w ilości szt. 1 a miało ich być szt. 2. Sprawy rodzinne.
Daga miała bez przerwy siedzieć w teatrze i patrzeć na lalki a Piotr...
No właśnie. Piotr, to chłopiec, który ma marzenie, żeby zjechać sobie z Szyndzielni. Wjechać to niekoniecznie, może lepiej kolejką ale zjechać chętnie. Ja tam rozumiem jego brak zapału do wjeżdżania, bo rower, którym dysponuje, nie bardzo się do wspinaczki nadaje. Miałem nadzieję zrobić mu kilka zdjęć w akcji na naszym terenie ale nie wyszło, więc podprowadziłem mu foty z archiwum Picassowego.
Piotr jeździ czymś takim.
A czasami jeździ tak.
Taki jego monocykl kosztuje ok. 3,5 tys. ma grubaśną oponkę i hydraulicznego V-breaka, który służy do pionizowania urządzenia przy zjazdach. Mam nadzieję, że następnym razem nic mu nie wyskoczy i uda nam się wspólnie z tej Szyndzielni zjechać.
Muszę to zobaczyć :)
Środa, 21 maja 2008Kategoria Kręcenie się, Sam
km: | 13.80 | km teren: | 0.00 | czas: | 01:08 | km/h: | 12.18 |
Po mieście w celach rozmaitych w deszczu.
Iten... posiadanie kasku jest oki ale w deszczu te dziesiątki dziur dają człowiekowi ciut więcej niż godziwą wentylację. Nie jestem pewien, czy potrzebowałem dziś chłodzenia cieczą.
Trening wpinania i wypinania SPDów idzie pomyślnie. Się nie wykorbiłem w przeciwieństwie do wczoraj podczas jazdy ćwiczebnej motórem. W poniedziałek egzamin a ja pady kontrolowane (częściowo) trenuję. Też mi coś :)
Iten... posiadanie kasku jest oki ale w deszczu te dziesiątki dziur dają człowiekowi ciut więcej niż godziwą wentylację. Nie jestem pewien, czy potrzebowałem dziś chłodzenia cieczą.
Trening wpinania i wypinania SPDów idzie pomyślnie. Się nie wykorbiłem w przeciwieństwie do wczoraj podczas jazdy ćwiczebnej motórem. W poniedziałek egzamin a ja pady kontrolowane (częściowo) trenuję. Też mi coś :)
Piątek, 9 maja 2008Kategoria Kręcenie się, Sam
km: | 10.50 | km teren: | 0.00 | czas: | 00:55 | km/h: | 11.45 |
Test drive, gdyż doszli eSPeDowie :)
Uch... po zainstalowaniu za pomocą zakolegowanego serwisu udałem się w miasto. Wiem, że w teren byłoby politycznie słuszniejsze, bo w razie padania na twarz ujmy na honorze nie byłoby, oraz teren dość często bywa bardziej miękki niż miasto, ale pies tam.
Było git. Z wypinaniem (bo tym byłem silnie nastraszony) problemów nie było. Zresztą ustawiłem se sprężynkę na "letko", więc skąd niby miały być problemy. Gorzej z wpinaniem. Znaczy bez wielkiej siary ale trzeba nabyć przyzwyczajenia i tyle.
I ten... na wypadek, gdyby trafiło mi się jechać w sandałkach czy innych japąkach, to dorzuciłem sobie do zestawu takie o.
Trochę dziewczyńskie, nie? W dodatku do Shimano a ja mam Wellgo, więc wymagają pocienkowania w jednym miejscu. Etam... :)
Uch... po zainstalowaniu za pomocą zakolegowanego serwisu udałem się w miasto. Wiem, że w teren byłoby politycznie słuszniejsze, bo w razie padania na twarz ujmy na honorze nie byłoby, oraz teren dość często bywa bardziej miękki niż miasto, ale pies tam.
Było git. Z wypinaniem (bo tym byłem silnie nastraszony) problemów nie było. Zresztą ustawiłem se sprężynkę na "letko", więc skąd niby miały być problemy. Gorzej z wpinaniem. Znaczy bez wielkiej siary ale trzeba nabyć przyzwyczajenia i tyle.
I ten... na wypadek, gdyby trafiło mi się jechać w sandałkach czy innych japąkach, to dorzuciłem sobie do zestawu takie o.
Trochę dziewczyńskie, nie? W dodatku do Shimano a ja mam Wellgo, więc wymagają pocienkowania w jednym miejscu. Etam... :)
Czwartek, 8 maja 2008Kategoria Sam, Kręcenie się
km: | 12.50 | km teren: | 6.00 | czas: | 00:53 | km/h: | 14.15 |
Objazd nowych butów po Wapienicy.
Tych butów :)
Buty bardzo spoko. Pełną gębą się ucieszę, jak dojdą eSPeDy do nich. Może nawet jutro. Kto to wie? :)
Buty sruty. Wracam ja sobie spokojnym pędem drogą z lotnicha do domu i widzę zestaw trzech młodych matek z wózkami i dzieckami, które wyległy na spacer korzystając z przerwy w burzach. Słodkie - se myślę. W końcu mam dzieci, to wiem, co jest słodkie a co nie, prawda? No to te trzy zestawy przyszłości narodu idą sobie i zajmują cała szerokość drogi. To też spoko, bo to taka droga spacerowa, gdzie piesi mają pierwszeństwo przed rowerzystami, samochodami i czym tam jeszcze. Pierwszeństwo ale nie wyłączność. Jedna z pań obejrzała się, zobaczyła mnie i zrobiła mi miejsce na przejazd. Jak to w Bielsku - miło i bez nerw. No to odpuściłem hamula, żeby przesmyknąć się zwinnie. Pani robiąc mi miejsce jednocześnie wypuściła chłopczyka. Bo skoro już zrobiła miejsce dla mnie i tego Mondeo za mną, to po kiego ma jeszcze trzymać dziecko, co nie? I ten chłopczyk czym prędzej się w to wolne miejsce udał. Zuch. No to się wyjebałem hamując gwałtownie na wilgotnym asfalcie, niszcząc sobie dobre samopoczucie, portki przeciwdeszczowe i waląc łbem w twarde.
Kot jak widać był zdegustowany. Ja również, bo portek szkoda.
I ten... chyba sobie kask kupię. W końcu więcej takich przyszłości narodu widziałem w okolicy.
Tych butów :)
Buty bardzo spoko. Pełną gębą się ucieszę, jak dojdą eSPeDy do nich. Może nawet jutro. Kto to wie? :)
Buty sruty. Wracam ja sobie spokojnym pędem drogą z lotnicha do domu i widzę zestaw trzech młodych matek z wózkami i dzieckami, które wyległy na spacer korzystając z przerwy w burzach. Słodkie - se myślę. W końcu mam dzieci, to wiem, co jest słodkie a co nie, prawda? No to te trzy zestawy przyszłości narodu idą sobie i zajmują cała szerokość drogi. To też spoko, bo to taka droga spacerowa, gdzie piesi mają pierwszeństwo przed rowerzystami, samochodami i czym tam jeszcze. Pierwszeństwo ale nie wyłączność. Jedna z pań obejrzała się, zobaczyła mnie i zrobiła mi miejsce na przejazd. Jak to w Bielsku - miło i bez nerw. No to odpuściłem hamula, żeby przesmyknąć się zwinnie. Pani robiąc mi miejsce jednocześnie wypuściła chłopczyka. Bo skoro już zrobiła miejsce dla mnie i tego Mondeo za mną, to po kiego ma jeszcze trzymać dziecko, co nie? I ten chłopczyk czym prędzej się w to wolne miejsce udał. Zuch. No to się wyjebałem hamując gwałtownie na wilgotnym asfalcie, niszcząc sobie dobre samopoczucie, portki przeciwdeszczowe i waląc łbem w twarde.
Kot jak widać był zdegustowany. Ja również, bo portek szkoda.
I ten... chyba sobie kask kupię. W końcu więcej takich przyszłości narodu widziałem w okolicy.
Dom - Czechowice-Dziedzice - zapora w Goczałkowicach - Pszczyna - objazd jeziora Goczałkowickiego - powrót przez Czechowice.
No znów sam, bo Bike'a wymyśliła sobie pracę a poza tym upiera się, że jest rekonwalescentką. Jasne - do pracy może a na rower nie. Pff.
Ale do rzeczy. O 10.25 stałem sobie na początku zapory w Goczałkowicach i rozmawiałem z bratem przez nowoczesny środek łączności i patrzyłem w dal. Strasznie pustą dal.
Najwidoczniej społeczeństwo jeszcze do siebie nie doszło po pochodach.
O ile pustka na zaporze nie jest stanem naturalnym, o tyle pustka na wodzie i owszem. Z powodu "Ujęcie wody pitnej" nikt tam się nie kąpie, nie żegluje, ryb na żywca nie poławia. Jeśli kiedyś zechce mi się nakręcić remake "Noża w wodzie", to właśnie tam wyślę kierownika produkcji z łapówką, żeby zdobył pozwolenie na zapuszczenie tam jednej żaglówki i bliżej nieokreślonej ilości jednostek towarzyszących. No popatrz no.
Tam w ogóle jest raczej fano, bo jak nie plenery do "Noża w wodzie", to hektary całe żółtego rzepactwa...
... albo adepci golfa. To akurat bez związku z tematem "fano" ale w sumie czemu nie?
A potem zaczęło padać. Bardzo przelotnie. Kilka razy. Ale też było fano, bo sam nie wiem dlaczego, ale lubię jeździć w deszczu.
Tam gdzieś na horyzoncie są góry u stóp których mieszka babcia. Fano ma.
I tak jadąc wśród tych bardzo wielu przelotnych deszczy się trochę zgubiłem. W Strumieniu detalicznie. Co w zasadzie nie jest takie łatwe, bo Strumień, to raczej aglomeracja nie jest ale z drugiej strony (o czym się pisywało łońskiego roku) oznaczenia tras rowerowych na północ od Bielska robią się lekko do dupy. I tak jechałem ze 20 km kierując się widokiem gór, słońcem i mchem na autochtonach. Aż się odnalazłem.
Wracając, już w Czechowicach, pokonawszy kolejny pagór na mojej drodze, kontemplowałem sobie błogo płaskość nawierzchni, ból stóp w absolutnie nieodpowiednich butach oraz powoli acz konsekwentnie narastający ból dupy. I gdy tak sobie kontemplowałem, to wyprzedził mnie jakiś staruszek z laską przełożoną przez kierownicę. Jestem pewien, że w domu ma facet taki balkonik do chodzenia. No to on właśnie mnie wyprzedził. Odpuściłem, bo stopy mi prawie odpadały. Ale to się skończy, albowiem właśnie snajpują się buty SPD a co za tym idzie za chwilę pojawią się odpowiednie dla nich pedały.
Czas najwyższy.
No znów sam, bo Bike'a wymyśliła sobie pracę a poza tym upiera się, że jest rekonwalescentką. Jasne - do pracy może a na rower nie. Pff.
Ale do rzeczy. O 10.25 stałem sobie na początku zapory w Goczałkowicach i rozmawiałem z bratem przez nowoczesny środek łączności i patrzyłem w dal. Strasznie pustą dal.
Najwidoczniej społeczeństwo jeszcze do siebie nie doszło po pochodach.
O ile pustka na zaporze nie jest stanem naturalnym, o tyle pustka na wodzie i owszem. Z powodu "Ujęcie wody pitnej" nikt tam się nie kąpie, nie żegluje, ryb na żywca nie poławia. Jeśli kiedyś zechce mi się nakręcić remake "Noża w wodzie", to właśnie tam wyślę kierownika produkcji z łapówką, żeby zdobył pozwolenie na zapuszczenie tam jednej żaglówki i bliżej nieokreślonej ilości jednostek towarzyszących. No popatrz no.
Tam w ogóle jest raczej fano, bo jak nie plenery do "Noża w wodzie", to hektary całe żółtego rzepactwa...
... albo adepci golfa. To akurat bez związku z tematem "fano" ale w sumie czemu nie?
A potem zaczęło padać. Bardzo przelotnie. Kilka razy. Ale też było fano, bo sam nie wiem dlaczego, ale lubię jeździć w deszczu.
Tam gdzieś na horyzoncie są góry u stóp których mieszka babcia. Fano ma.
I tak jadąc wśród tych bardzo wielu przelotnych deszczy się trochę zgubiłem. W Strumieniu detalicznie. Co w zasadzie nie jest takie łatwe, bo Strumień, to raczej aglomeracja nie jest ale z drugiej strony (o czym się pisywało łońskiego roku) oznaczenia tras rowerowych na północ od Bielska robią się lekko do dupy. I tak jechałem ze 20 km kierując się widokiem gór, słońcem i mchem na autochtonach. Aż się odnalazłem.
Wracając, już w Czechowicach, pokonawszy kolejny pagór na mojej drodze, kontemplowałem sobie błogo płaskość nawierzchni, ból stóp w absolutnie nieodpowiednich butach oraz powoli acz konsekwentnie narastający ból dupy. I gdy tak sobie kontemplowałem, to wyprzedził mnie jakiś staruszek z laską przełożoną przez kierownicę. Jestem pewien, że w domu ma facet taki balkonik do chodzenia. No to on właśnie mnie wyprzedził. Odpuściłem, bo stopy mi prawie odpadały. Ale to się skończy, albowiem właśnie snajpują się buty SPD a co za tym idzie za chwilę pojawią się odpowiednie dla nich pedały.
Czas najwyższy.