Dom - Czechowice-Dziedzice - zapora w Goczałkowicach - Pszczyna - objazd jeziora Goczałkowickiego - powrót przez Czechowice.
No znów sam, bo Bike'a wymyśliła sobie pracę a poza tym upiera się, że jest rekonwalescentką. Jasne - do pracy może a na rower nie. Pff.
Ale do rzeczy. O 10.25 stałem sobie na początku zapory w Goczałkowicach i rozmawiałem z bratem przez nowoczesny środek łączności i patrzyłem w dal. Strasznie pustą dal.
Najwidoczniej społeczeństwo jeszcze do siebie nie doszło po pochodach.
O ile pustka na zaporze nie jest stanem naturalnym, o tyle pustka na wodzie i owszem. Z powodu "Ujęcie wody pitnej" nikt tam się nie kąpie, nie żegluje, ryb na żywca nie poławia. Jeśli kiedyś zechce mi się nakręcić remake "Noża w wodzie", to właśnie tam wyślę kierownika produkcji z łapówką, żeby zdobył pozwolenie na zapuszczenie tam jednej żaglówki i bliżej nieokreślonej ilości jednostek towarzyszących. No popatrz no.
Tam w ogóle jest raczej fano, bo jak nie plenery do "Noża w wodzie", to hektary całe żółtego rzepactwa...
... albo adepci golfa. To akurat bez związku z tematem "fano" ale w sumie czemu nie?
A potem zaczęło padać. Bardzo przelotnie. Kilka razy. Ale też było fano, bo sam nie wiem dlaczego, ale lubię jeździć w deszczu.
Tam gdzieś na horyzoncie są góry u stóp których mieszka babcia. Fano ma.
I tak jadąc wśród tych bardzo wielu przelotnych deszczy się trochę zgubiłem. W Strumieniu detalicznie. Co w zasadzie nie jest takie łatwe, bo Strumień, to raczej aglomeracja nie jest ale z drugiej strony (o czym się pisywało łońskiego roku) oznaczenia tras rowerowych na północ od Bielska robią się lekko do dupy. I tak jechałem ze 20 km kierując się widokiem gór, słońcem i mchem na autochtonach. Aż się odnalazłem.
Wracając, już w Czechowicach, pokonawszy kolejny pagór na mojej drodze, kontemplowałem sobie błogo płaskość nawierzchni, ból stóp w absolutnie nieodpowiednich butach oraz powoli acz konsekwentnie narastający ból dupy. I gdy tak sobie kontemplowałem, to wyprzedził mnie jakiś staruszek z laską przełożoną przez kierownicę. Jestem pewien, że w domu ma facet taki balkonik do chodzenia. No to on właśnie mnie wyprzedził. Odpuściłem, bo stopy mi prawie odpadały. Ale to się skończy, albowiem właśnie snajpują się buty SPD a co za tym idzie za chwilę pojawią się odpowiednie dla nich pedały.
Czas najwyższy.
No znów sam, bo Bike'a wymyśliła sobie pracę a poza tym upiera się, że jest rekonwalescentką. Jasne - do pracy może a na rower nie. Pff.
Ale do rzeczy. O 10.25 stałem sobie na początku zapory w Goczałkowicach i rozmawiałem z bratem przez nowoczesny środek łączności i patrzyłem w dal. Strasznie pustą dal.
Najwidoczniej społeczeństwo jeszcze do siebie nie doszło po pochodach.
O ile pustka na zaporze nie jest stanem naturalnym, o tyle pustka na wodzie i owszem. Z powodu "Ujęcie wody pitnej" nikt tam się nie kąpie, nie żegluje, ryb na żywca nie poławia. Jeśli kiedyś zechce mi się nakręcić remake "Noża w wodzie", to właśnie tam wyślę kierownika produkcji z łapówką, żeby zdobył pozwolenie na zapuszczenie tam jednej żaglówki i bliżej nieokreślonej ilości jednostek towarzyszących. No popatrz no.
Tam w ogóle jest raczej fano, bo jak nie plenery do "Noża w wodzie", to hektary całe żółtego rzepactwa...
... albo adepci golfa. To akurat bez związku z tematem "fano" ale w sumie czemu nie?
A potem zaczęło padać. Bardzo przelotnie. Kilka razy. Ale też było fano, bo sam nie wiem dlaczego, ale lubię jeździć w deszczu.
Tam gdzieś na horyzoncie są góry u stóp których mieszka babcia. Fano ma.
I tak jadąc wśród tych bardzo wielu przelotnych deszczy się trochę zgubiłem. W Strumieniu detalicznie. Co w zasadzie nie jest takie łatwe, bo Strumień, to raczej aglomeracja nie jest ale z drugiej strony (o czym się pisywało łońskiego roku) oznaczenia tras rowerowych na północ od Bielska robią się lekko do dupy. I tak jechałem ze 20 km kierując się widokiem gór, słońcem i mchem na autochtonach. Aż się odnalazłem.
Wracając, już w Czechowicach, pokonawszy kolejny pagór na mojej drodze, kontemplowałem sobie błogo płaskość nawierzchni, ból stóp w absolutnie nieodpowiednich butach oraz powoli acz konsekwentnie narastający ból dupy. I gdy tak sobie kontemplowałem, to wyprzedził mnie jakiś staruszek z laską przełożoną przez kierownicę. Jestem pewien, że w domu ma facet taki balkonik do chodzenia. No to on właśnie mnie wyprzedził. Odpuściłem, bo stopy mi prawie odpadały. Ale to się skończy, albowiem właśnie snajpują się buty SPD a co za tym idzie za chwilę pojawią się odpowiednie dla nich pedały.
Czas najwyższy.
k o m e n t a r z e
Dzięki za uznanie. Mam nadzieję, że niebawem czas powróci (gdzieś go ostatnio widziałem).
Anonimowy bezo - 12:13 piątek, 23 stycznia 2009 | linkuj
Szkoda że nie masz czasu prowadzić bloga . Teksty masz zajebiocha . Można poszuszyć zęby .
skibabike - 11:20 piątek, 23 stycznia 2009 | linkuj
Komentuj