Wpisy archiwalne w kategorii
Szczytowanie
Dystans całkowity: | 522.44 km (w terenie 164.63 km; 31.51%) |
Czas w ruchu: | 43:06 |
Średnia prędkość: | 12.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.50 km/h |
Suma podjazdów: | 19000 m |
Suma kalorii: | 627 kcal |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 43.54 km i 3h 35m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 27 lipca 2009Kategoria Szczytowanie, Z dzieckami
km: | 37.10 | km teren: | 20.00 | czas: | 03:14 | km/h: | 11.47 |
Dom - Szyndzielnia (1026) - Klimczok (1117) - Błatnia (917) - Czupel (746) - Jaworze Nałęże - Wapienica - Lotnisko - Dom.
Chłopaki bardzo chcieli powtórzyć tę wycieczkę sprzed roku. Spoko. Jedyny problem, to że pracuję do 16, no i to, że za skarby nie mam ochoty wtaczać się na Szyndzielnię. Jakoś się jednak dogadaliśmy. Tzn. Michu wjechał o własnych siłach a reszta z nas o siłach kolejki linowej. Wydawało mi się ponadto, że ciut późno ruszyliśmy w teren - na Szyndzielni byliśmy ok. 18.30. Na Klimczoku nieco później.
Jak widać skrzętnie porównywaliśmy zastaną tam rzeczywistość z przewodnikiem po widoczkach. Rzeczywistość nieźle sobie radzi. Ruszyliśmy dalej. Troszkę nas trącił niepokojem Księżyc nad Błatnią.
Znaczy nie on jako kawałek kosmosu, tylko jako koleś skoligacony dość blisko z nocą. Nieco mniej niż Księżyc zaniepokoił nas Kuba, który zacząło bez ostrzeżenia lewitować.
Etam.
Potem po prostu zapadł zmrok.
Hmm... Bajka i ja mamy jeszcze jakie takie świecidełka. Niby jasne ale jednak nie terenowe. Chłopaki mają tylko takie diodowe... znaczniki pozycji w zasadzie. No i z takim sprzętem kamienisty zjazd nabiera zupełnie niespotykanego kolorytu. Doprawdy. Bajka się wywaliła, ja się wywaliłem, Misiek się wywalił (bo mu zablokowałem drogę). Kuba złapał tylko gumę.
Podsumujmy.
Byłobardzo fajnie. Rześko było. I ciemno jak cholera. Dajemy radę alemy (Kuba, Bajka i ja) to nic. Michu jest bohaterem wyprawy. Wszędzie wjechał i zewsząd zjechał. Imponujące. Oraz przerażające dla mnie. Ojca w sensie. W nocy, w górach, po ćmaku, na krechę, po kamorach!!! Olaboga!!!
Chłopaki bardzo chcieli powtórzyć tę wycieczkę sprzed roku. Spoko. Jedyny problem, to że pracuję do 16, no i to, że za skarby nie mam ochoty wtaczać się na Szyndzielnię. Jakoś się jednak dogadaliśmy. Tzn. Michu wjechał o własnych siłach a reszta z nas o siłach kolejki linowej. Wydawało mi się ponadto, że ciut późno ruszyliśmy w teren - na Szyndzielni byliśmy ok. 18.30. Na Klimczoku nieco później.
Na Klimczoku© bezo
Jak widać skrzętnie porównywaliśmy zastaną tam rzeczywistość z przewodnikiem po widoczkach. Rzeczywistość nieźle sobie radzi. Ruszyliśmy dalej. Troszkę nas trącił niepokojem Księżyc nad Błatnią.
Księżyc nad Beskidami© bezo
Znaczy nie on jako kawałek kosmosu, tylko jako koleś skoligacony dość blisko z nocą. Nieco mniej niż Księżyc zaniepokoił nas Kuba, który zacząło bez ostrzeżenia lewitować.
Lewitacja© bezo
Etam.
Potem po prostu zapadł zmrok.
Lśnienie© bezo
Hmm... Bajka i ja mamy jeszcze jakie takie świecidełka. Niby jasne ale jednak nie terenowe. Chłopaki mają tylko takie diodowe... znaczniki pozycji w zasadzie. No i z takim sprzętem kamienisty zjazd nabiera zupełnie niespotykanego kolorytu. Doprawdy. Bajka się wywaliła, ja się wywaliłem, Misiek się wywalił (bo mu zablokowałem drogę). Kuba złapał tylko gumę.
Podsumujmy.
Byłobardzo fajnie. Rześko było. I ciemno jak cholera. Dajemy radę alemy (Kuba, Bajka i ja) to nic. Michu jest bohaterem wyprawy. Wszędzie wjechał i zewsząd zjechał. Imponujące. Oraz przerażające dla mnie. Ojca w sensie. W nocy, w górach, po ćmaku, na krechę, po kamorach!!! Olaboga!!!
Niedziela, 15 czerwca 2008Kategoria Szczytowanie, Spacerniak, Sam
km: | 55.70 | km teren: | 0.00 | czas: | 03:54 | km/h: | 14.28 |
Dom-Straconka-Przegibek(663)-Międzybrodzie Bialskie-Żywieckie-Tresna-Bierna-Łodygowice-Wilkowice-Bystra-Dom.
I zahaczyłem jeszcze o Górską Szkołę Szybowcową "Żar".
Najpierw z wysiłkiem wturlałem się na Przegibek. Tzn. nie żeby jakoś strasznie ale ostatni raz byłem tam prawie rok temu.
Zadowolony jestem z powodu: brak tłoku. Wstałem o świcie i na Przegibku byłem ok. 8.00, czyli zanim kierowcy się obudzą.
Potem pojechałem sobie pod internat GSS "Żar", popatrzeć czy glajciarze wciąż w taki sam sposób jak kiedyś czekają na warun. Otóż czekają.
Jestem incognito, żeby ta banda za mną nie zauważyła, że ich fotografuję.
Dla niepoznaki zrobiłem jeszcze zdjęcie Punktu A, czyli zapory w Tresnej, oraz pierwszego dziś porannego szybowca, który sposobił się do lotu.
Dla zmyłki będąc na zaporze, zrobiłem też zdjęcie Punktu B, czyli rzeczonego internatu.
Potem wróciłem umęczony do domu.
A w ogóle, to zbierając się rano, myślałem, że wezmę do plecaczka tylko bluzę z długim rękawem, bo przecież spoko. Coś mnie tknęło i zapakowałem też kurtkę.
Oj mądry ja.
Na zjeździe z Przegibka tak mnie wypiździło, że aż przykro. Kurtka uratowała mi życie z jeszcze innego powodu. Otóż nabyty ostatnio plecak wyposażony w produkt camelbakpodobny, okazał się bardzo fajny. Plecak w sensie. Bukłak dla odmiany jest porażką. Cieknie. Tzn. cieknie, jeśli jest zatankowany do pełna. Przez zamknięcie cieknie wprost na moje plecy w części nerkowej. Przy takiej pogodzie jak dziś, i przy tych zimnych zjazdach, można sobie całkiem ładnie przeziębić człowieka.
Bad, bad bukłak.
I zahaczyłem jeszcze o Górską Szkołę Szybowcową "Żar".
Najpierw z wysiłkiem wturlałem się na Przegibek. Tzn. nie żeby jakoś strasznie ale ostatni raz byłem tam prawie rok temu.
Zadowolony jestem z powodu: brak tłoku. Wstałem o świcie i na Przegibku byłem ok. 8.00, czyli zanim kierowcy się obudzą.
Potem pojechałem sobie pod internat GSS "Żar", popatrzeć czy glajciarze wciąż w taki sam sposób jak kiedyś czekają na warun. Otóż czekają.
Jestem incognito, żeby ta banda za mną nie zauważyła, że ich fotografuję.
Dla niepoznaki zrobiłem jeszcze zdjęcie Punktu A, czyli zapory w Tresnej, oraz pierwszego dziś porannego szybowca, który sposobił się do lotu.
Dla zmyłki będąc na zaporze, zrobiłem też zdjęcie Punktu B, czyli rzeczonego internatu.
Potem wróciłem umęczony do domu.
A w ogóle, to zbierając się rano, myślałem, że wezmę do plecaczka tylko bluzę z długim rękawem, bo przecież spoko. Coś mnie tknęło i zapakowałem też kurtkę.
Oj mądry ja.
Na zjeździe z Przegibka tak mnie wypiździło, że aż przykro. Kurtka uratowała mi życie z jeszcze innego powodu. Otóż nabyty ostatnio plecak wyposażony w produkt camelbakpodobny, okazał się bardzo fajny. Plecak w sensie. Bukłak dla odmiany jest porażką. Cieknie. Tzn. cieknie, jeśli jest zatankowany do pełna. Przez zamknięcie cieknie wprost na moje plecy w części nerkowej. Przy takiej pogodzie jak dziś, i przy tych zimnych zjazdach, można sobie całkiem ładnie przeziębić człowieka.
Bad, bad bukłak.
Niedziela, 25 maja 2008Kategoria Szczytowanie, Sam
km: | 55.60 | km teren: | 10.00 | czas: | 03:40 | km/h: | 15.16 |
Dom - lotnisko - Wapienica - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (723 a w zeszłym roku była tabliczka 729, hmm...) - Szczyrk - Bystra - dom.
Mało tego jeżdżenia, bo w tygodniu tyrol (dla Bajki, to nawet dziś), potencjalny długi weekend zżarła mi praca, co to ją nawet lubię. I ten... no się przed ósmą dziś wybrałem, żeby wrócić bez nerw do domu przed Bajką, bo ona bezkluczowa trochę, gdyż jej klucze porwał gość, czyli Daga. Ale o tym później.
W zasadzie to nie miałem pojęcia dokąd chce mi się jechać. Chmury snujące się po szczytach niezbyt przecież wysokich gór, nie stanowiły jakiejś wyrafinowanej zachęty. No pato.
No to se jechałem mijając lasy, kury i coś tam jeszcze. O taki caravanserai mijałem.
Objaśniam Państwu, że to nie jest tak, że oni se z tymi budami na weekend przyjechali i relaksowo sobie marzną. O nie. To tam jest przez cały rok.
I jak już dojechałem do Brennej, co do niej nie miałem zamiaru dojeżdżać, to spodobał mi się widoczek. Trochę lipa z tym aparatem, ale daję słowo, że bardzo ładnie wygląda zieleń lasów na stokach, która skokowo przechodzi w coraz to jaśniejsze odcienie szarości.
Jazda rowerem mnie nie nudzi ale pomyślałem, że zamiast wracać tą samą trasą wczołgam się na Karkoszczonkę i wrócę przez Szczyrk. Trochę obawiałem się stanu trasy po deszczach i trochę zniechęcała mnie opcja wracania wśród szczyrkowskich turystów ale ba.
Jak zwykle aparatura tego nie oddaje ale było mokro, gliniaście momentami i tak sympatycznie bagiennie.
Dotarłem na przełęcz, wyskrobałem patyczkiem badziewie z butów, bo trochę się wkliknąć nie chciały, spróbowałem czy się wklikują, wstałem i zrobiłem zdjęcie dokumentujące zapadnięcie się przełęczy o 6 metrów. Bardzo dziwna historyjka.
W Szczyrku tylko jedna pani w audi A6 chciała mnie trochę zabić. Jechałem dość żwawo, ze 30 km/h, a pani chciała skręcić se w prawo. Wyprzedziła mnie więc i skręciła. Od razu. Widać nie miała tych 3 je****ch sekund. Ledwo przed nią wyhamowałem (objechać nie mogłem, bo jakiś inny turysta z samych Katowic zaczął wyprzedzanie, i nie bardzo chciałem dać mu się rozjechać. Tak więc wyhamowałem przed nowiutkim audi tej pani, poddałem pod wątpliwość jej iloraz inteligencji oraz wyraźnie zasugerowałem czym mogła zajmować się jej matka. Potem szybko spieprzyłem na wypadek, gdyby pani uznała moje sugestie za nietrafione oraz gdyby posiadała nerwowego męża bez karku. Spoko w sumie.
Teraz rzecz o gościach. Goście zawitali w ilości szt. 1 a miało ich być szt. 2. Sprawy rodzinne.
Daga miała bez przerwy siedzieć w teatrze i patrzeć na lalki a Piotr...
No właśnie. Piotr, to chłopiec, który ma marzenie, żeby zjechać sobie z Szyndzielni. Wjechać to niekoniecznie, może lepiej kolejką ale zjechać chętnie. Ja tam rozumiem jego brak zapału do wjeżdżania, bo rower, którym dysponuje, nie bardzo się do wspinaczki nadaje. Miałem nadzieję zrobić mu kilka zdjęć w akcji na naszym terenie ale nie wyszło, więc podprowadziłem mu foty z archiwum Picassowego.
Piotr jeździ czymś takim.
A czasami jeździ tak.
Taki jego monocykl kosztuje ok. 3,5 tys. ma grubaśną oponkę i hydraulicznego V-breaka, który służy do pionizowania urządzenia przy zjazdach. Mam nadzieję, że następnym razem nic mu nie wyskoczy i uda nam się wspólnie z tej Szyndzielni zjechać.
Muszę to zobaczyć :)
Mało tego jeżdżenia, bo w tygodniu tyrol (dla Bajki, to nawet dziś), potencjalny długi weekend zżarła mi praca, co to ją nawet lubię. I ten... no się przed ósmą dziś wybrałem, żeby wrócić bez nerw do domu przed Bajką, bo ona bezkluczowa trochę, gdyż jej klucze porwał gość, czyli Daga. Ale o tym później.
W zasadzie to nie miałem pojęcia dokąd chce mi się jechać. Chmury snujące się po szczytach niezbyt przecież wysokich gór, nie stanowiły jakiejś wyrafinowanej zachęty. No pato.
No to se jechałem mijając lasy, kury i coś tam jeszcze. O taki caravanserai mijałem.
Objaśniam Państwu, że to nie jest tak, że oni se z tymi budami na weekend przyjechali i relaksowo sobie marzną. O nie. To tam jest przez cały rok.
I jak już dojechałem do Brennej, co do niej nie miałem zamiaru dojeżdżać, to spodobał mi się widoczek. Trochę lipa z tym aparatem, ale daję słowo, że bardzo ładnie wygląda zieleń lasów na stokach, która skokowo przechodzi w coraz to jaśniejsze odcienie szarości.
Jazda rowerem mnie nie nudzi ale pomyślałem, że zamiast wracać tą samą trasą wczołgam się na Karkoszczonkę i wrócę przez Szczyrk. Trochę obawiałem się stanu trasy po deszczach i trochę zniechęcała mnie opcja wracania wśród szczyrkowskich turystów ale ba.
Jak zwykle aparatura tego nie oddaje ale było mokro, gliniaście momentami i tak sympatycznie bagiennie.
Dotarłem na przełęcz, wyskrobałem patyczkiem badziewie z butów, bo trochę się wkliknąć nie chciały, spróbowałem czy się wklikują, wstałem i zrobiłem zdjęcie dokumentujące zapadnięcie się przełęczy o 6 metrów. Bardzo dziwna historyjka.
W Szczyrku tylko jedna pani w audi A6 chciała mnie trochę zabić. Jechałem dość żwawo, ze 30 km/h, a pani chciała skręcić se w prawo. Wyprzedziła mnie więc i skręciła. Od razu. Widać nie miała tych 3 je****ch sekund. Ledwo przed nią wyhamowałem (objechać nie mogłem, bo jakiś inny turysta z samych Katowic zaczął wyprzedzanie, i nie bardzo chciałem dać mu się rozjechać. Tak więc wyhamowałem przed nowiutkim audi tej pani, poddałem pod wątpliwość jej iloraz inteligencji oraz wyraźnie zasugerowałem czym mogła zajmować się jej matka. Potem szybko spieprzyłem na wypadek, gdyby pani uznała moje sugestie za nietrafione oraz gdyby posiadała nerwowego męża bez karku. Spoko w sumie.
Teraz rzecz o gościach. Goście zawitali w ilości szt. 1 a miało ich być szt. 2. Sprawy rodzinne.
Daga miała bez przerwy siedzieć w teatrze i patrzeć na lalki a Piotr...
No właśnie. Piotr, to chłopiec, który ma marzenie, żeby zjechać sobie z Szyndzielni. Wjechać to niekoniecznie, może lepiej kolejką ale zjechać chętnie. Ja tam rozumiem jego brak zapału do wjeżdżania, bo rower, którym dysponuje, nie bardzo się do wspinaczki nadaje. Miałem nadzieję zrobić mu kilka zdjęć w akcji na naszym terenie ale nie wyszło, więc podprowadziłem mu foty z archiwum Picassowego.
Piotr jeździ czymś takim.
A czasami jeździ tak.
Taki jego monocykl kosztuje ok. 3,5 tys. ma grubaśną oponkę i hydraulicznego V-breaka, który służy do pionizowania urządzenia przy zjazdach. Mam nadzieję, że następnym razem nic mu nie wyskoczy i uda nam się wspólnie z tej Szyndzielni zjechać.
Muszę to zobaczyć :)
Środa, 15 sierpnia 2007Kategoria Z dzieckami, Szczytowanie, Spacerniak, Questy
km: | 54.50 | km teren: | 15.00 | czas: | 03:27 | km/h: | 15.80 |
Dom - Bystra - Meszna - Buczkowice - Szczyrk - Przełęcz Karkoszczonka (729) - Brenna - Górki - Jaworza - Wapienica - Lotnisko - Dom.
Acha - chciałem się jeszcze wypowiedzieć w temacie "wkurw, czyli o letnikach i niedzielnych roweziarzach". Głęboko wierzę, że taki temat istnieje. Serio.
No bo Szczyrk, to spoko - nie moja piaskownica, nie moja sprawa i wpakowałem się tam ze świadomością, że jest tam słabo oraz tłok. Ale jakoś tam da się jechać razem z samochodami i nie wpadać na pieszych. Następnie przegibujemy się przez Karkoszczonkę i oczom naszym ukazuje się Brenna.
Brrnna, Brrnna, Brrnna - powtórzymy za narratorem z Little Britain - mityczna kraina długich bulwarów, długich nosów i najdłuższych orgazmów. Brrnna. Całe pół Śląska tam zjeżdża na wywczas i dobrze, bo się im należy. Chciałbym jeszcze, żeby im się należało patrzenie pod nogi, pilnowanie psów i smarkaterii, żeby nie trzeba było po tym jeździć. I chciałbym jeszcze, żeby ktoś im powiedział, że jak już wsiadają na rowery, to mają pełne prawo poruszania się prawą stroną ścieżki oraz nie mają obowiązku bycia najebanym
A najbardziej wzruszyła mnie czika blisko domu, która z zaciętą miną darło swoim ślicznym rowerkiem lewą stroną ruchliwej ulicy z lotniska, pełnej samochodów, pieszych i rowerzystów. Szczęśliwie dla idiotki wszyscy tam raczej wolniutko się przemieszczają, co nie przeszkodziło mi poczęstować babę japjerdolem świątecznym.
Brrnna, Brrnna, Brrnna...
Acha - chciałem się jeszcze wypowiedzieć w temacie "wkurw, czyli o letnikach i niedzielnych roweziarzach". Głęboko wierzę, że taki temat istnieje. Serio.
No bo Szczyrk, to spoko - nie moja piaskownica, nie moja sprawa i wpakowałem się tam ze świadomością, że jest tam słabo oraz tłok. Ale jakoś tam da się jechać razem z samochodami i nie wpadać na pieszych. Następnie przegibujemy się przez Karkoszczonkę i oczom naszym ukazuje się Brenna.
Brrnna, Brrnna, Brrnna - powtórzymy za narratorem z Little Britain - mityczna kraina długich bulwarów, długich nosów i najdłuższych orgazmów. Brrnna. Całe pół Śląska tam zjeżdża na wywczas i dobrze, bo się im należy. Chciałbym jeszcze, żeby im się należało patrzenie pod nogi, pilnowanie psów i smarkaterii, żeby nie trzeba było po tym jeździć. I chciałbym jeszcze, żeby ktoś im powiedział, że jak już wsiadają na rowery, to mają pełne prawo poruszania się prawą stroną ścieżki oraz nie mają obowiązku bycia najebanym
A najbardziej wzruszyła mnie czika blisko domu, która z zaciętą miną darło swoim ślicznym rowerkiem lewą stroną ruchliwej ulicy z lotniska, pełnej samochodów, pieszych i rowerzystów. Szczęśliwie dla idiotki wszyscy tam raczej wolniutko się przemieszczają, co nie przeszkodziło mi poczęstować babę japjerdolem świątecznym.
Brrnna, Brrnna, Brrnna...
Czwartek, 26 lipca 2007Kategoria Szczytowanie, Z dzieckami
km: | 23.10 | km teren: | 15.00 | czas: | 02:19 | km/h: | 9.97 |
Dom - Dębowiec(520) - Szyndzielnia (1026) - Dębowiec - Lotnisko - Dom.
Suche fakty są fajne, bo są suche a nie zapocone jak ja, wdzierający się na Szyndzielnię. Gdybym wpadł dziś na pomysł i przed wyruszeniem na wycieczeńkę sprawdził se biorytm detalicznie fizyczny, to z całą pewnościa zawołałbym "oł słit mazer of dżizas" i udał się na browca w sandałkach. Co ja się dziś namęczyłem, to ludzkie pojęcie przechodzi. Dobrze, że tam ładnie przynajmniej.
Jak już z młodszym potomstwem wjechaliśmy na górę, to rozpoczęliśmy poszukiwania potomstwa starszego, które wyrwało już u podnóża hory jak szalone i zniknęło nam w oddali. To starsze jest super fajne tak samo jak młodsze, ale ma jedną cechę różniącą go od większości potomstw na świecie. Otóż ono się gubi. Zawsze i wszędzie. Taki genetyczny LOST.
Szukaliśmy zatem.
Rzucaliśmy spojrzenia, wołaliśmy, dzwoniliśmy do jego poczty głosowej. Ale i tak skończyło się na objechaniu punktów domyślnych i dziecko ofkoz znalazło się w ostatnim z nich, czyli przy górnej stacji kolejki linowej. Czekał se chłopak cierpliwie wiedząc, że i tak go jakoś namierzymy.
No a potem zjazd. Fajny jest.
Te bliższe dziury są dzisiejsze, te dalsze to mają już chyba ze trzy dni. Poza tym była tam jeszcze śliczna dziura w oponie, co to ona miała dziś swój ostatni dojazd. Ta opona.
W rowerze młodszej części potomstwa kamol ślicznie przyjebał w blat z przodu i go nieco pokiereszował. Mi natomiast letko pogięło obręcz tylną.
Downhill kurwa jego mać - jak mógłby powiedzieć poeta.
I pośród tego potu, tych nieszczęść rozmaitych i w ogóle, zabawiałem się refleksjami różnymi. Czy ja nie mogę mieć jakiegoś normalnego kryzysu wieku średniego, i jak wszyscy Pazurowie, Wojewódzccy i inni tacy kupić se Porsche, i mieć sprawę z głowy? Nie kurwa - rower se wymyśliłem.
Ech... weekend za pasem i trza coś wykombinować questowego :)
Suche fakty są fajne, bo są suche a nie zapocone jak ja, wdzierający się na Szyndzielnię. Gdybym wpadł dziś na pomysł i przed wyruszeniem na wycieczeńkę sprawdził se biorytm detalicznie fizyczny, to z całą pewnościa zawołałbym "oł słit mazer of dżizas" i udał się na browca w sandałkach. Co ja się dziś namęczyłem, to ludzkie pojęcie przechodzi. Dobrze, że tam ładnie przynajmniej.
Jak już z młodszym potomstwem wjechaliśmy na górę, to rozpoczęliśmy poszukiwania potomstwa starszego, które wyrwało już u podnóża hory jak szalone i zniknęło nam w oddali. To starsze jest super fajne tak samo jak młodsze, ale ma jedną cechę różniącą go od większości potomstw na świecie. Otóż ono się gubi. Zawsze i wszędzie. Taki genetyczny LOST.
Szukaliśmy zatem.
Rzucaliśmy spojrzenia, wołaliśmy, dzwoniliśmy do jego poczty głosowej. Ale i tak skończyło się na objechaniu punktów domyślnych i dziecko ofkoz znalazło się w ostatnim z nich, czyli przy górnej stacji kolejki linowej. Czekał se chłopak cierpliwie wiedząc, że i tak go jakoś namierzymy.
No a potem zjazd. Fajny jest.
Te bliższe dziury są dzisiejsze, te dalsze to mają już chyba ze trzy dni. Poza tym była tam jeszcze śliczna dziura w oponie, co to ona miała dziś swój ostatni dojazd. Ta opona.
W rowerze młodszej części potomstwa kamol ślicznie przyjebał w blat z przodu i go nieco pokiereszował. Mi natomiast letko pogięło obręcz tylną.
Downhill kurwa jego mać - jak mógłby powiedzieć poeta.
I pośród tego potu, tych nieszczęść rozmaitych i w ogóle, zabawiałem się refleksjami różnymi. Czy ja nie mogę mieć jakiegoś normalnego kryzysu wieku średniego, i jak wszyscy Pazurowie, Wojewódzccy i inni tacy kupić se Porsche, i mieć sprawę z głowy? Nie kurwa - rower se wymyśliłem.
Ech... weekend za pasem i trza coś wykombinować questowego :)
Sobota, 21 lipca 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 55.10 | km teren: | 9.00 | czas: | 04:37 | km/h: | 11.94 |
Dom - Straconka - Przełęcz Przegibek (663) - Gaiki (808) - Groniczki (839) - Przełęcz u Panienki (710) - Hrobacza Łąka (828) - Żarnówka, Międzybrodzie Bialskie - Międzybrodzie Żywieckie - Tresna - Zarzecze - Łodygowice - Wilkowice - Bystra - Dom.
Zachęceni wczorajszo-nocnymi burzami (że niby chłodniej będzie itd.), postanowiliśmy porzucić dzieci i z bajkom zdobyć ostatnie szczyty, których nam brakowało do czegoś, co z całą pewnością nazywa się Korona Bielska. No bo jak ma się nazywać, co? Na wszystko inne, co w zasięgu wzroku już wjechaliśmy więc dziś przyszedł czas na Hrobaczą.
Dychnęliśmy po podjechaniu na przełęcz Przegibek (tzn. trochę niżej), w punkcie widokowym...
i pomknęliśmy w dal. Raczej taką bardziej mgławą niż siną.
Z tym "chłodniej" nie sprawdziło się tak do końca ale w temacie "mokrzej" było spoko.
Trochę podprowadzanka na Gaiki, potem trochę sprowadzanka do przełęczy U Panienki.
Abo stromo i mokro i jakoś tak.
U tej Panienki jest takie źródełko, co to ma jakąś moc. Dziś mocy nie miało, bo ledwie z niego ciekło. Za to jak ruszyliśmy dalej, to taka jasność z nieba jebła, że zamarliśmy w oczekiwaniu na pojawienie się Pani Galadrieli. Gdzieś tam widać, jak silnie jestem zamarty.
Dotarliśmy do tej Hrobaczej Łąki i zrobiliśmy to, co robi tam każdy. Machnęliśmy fotę krzyża od dołu.
Potem zjazd szosą formalnie asfaltową do Żarnówki i rzucanie okiem na glajciarzy nad Żarem. Na zdjęciu nie widać, bo to słaby aparat jest.
Z mostu tęsknym wzrokiem omiatam Żar, szkołę szybowcową a szczególnie jej internat, gdyż posiadam miłe wspomnienia związane z rzeczonymi.
Patrzymy jeszcze z zapory w Tresnej jak małolaty ścigają się na Optimistach i wyruszamy na poszukiwanie pożywienia i wracamy upoceni do dom.
Teraz trza nakarmić dziecka, bo oni też umordowani całodzienną walką z kompami :).
Zachęceni wczorajszo-nocnymi burzami (że niby chłodniej będzie itd.), postanowiliśmy porzucić dzieci i z bajkom zdobyć ostatnie szczyty, których nam brakowało do czegoś, co z całą pewnością nazywa się Korona Bielska. No bo jak ma się nazywać, co? Na wszystko inne, co w zasięgu wzroku już wjechaliśmy więc dziś przyszedł czas na Hrobaczą.
Dychnęliśmy po podjechaniu na przełęcz Przegibek (tzn. trochę niżej), w punkcie widokowym...
i pomknęliśmy w dal. Raczej taką bardziej mgławą niż siną.
Z tym "chłodniej" nie sprawdziło się tak do końca ale w temacie "mokrzej" było spoko.
Trochę podprowadzanka na Gaiki, potem trochę sprowadzanka do przełęczy U Panienki.
Abo stromo i mokro i jakoś tak.
U tej Panienki jest takie źródełko, co to ma jakąś moc. Dziś mocy nie miało, bo ledwie z niego ciekło. Za to jak ruszyliśmy dalej, to taka jasność z nieba jebła, że zamarliśmy w oczekiwaniu na pojawienie się Pani Galadrieli. Gdzieś tam widać, jak silnie jestem zamarty.
Dotarliśmy do tej Hrobaczej Łąki i zrobiliśmy to, co robi tam każdy. Machnęliśmy fotę krzyża od dołu.
Potem zjazd szosą formalnie asfaltową do Żarnówki i rzucanie okiem na glajciarzy nad Żarem. Na zdjęciu nie widać, bo to słaby aparat jest.
Z mostu tęsknym wzrokiem omiatam Żar, szkołę szybowcową a szczególnie jej internat, gdyż posiadam miłe wspomnienia związane z rzeczonymi.
Patrzymy jeszcze z zapory w Tresnej jak małolaty ścigają się na Optimistach i wyruszamy na poszukiwanie pożywienia i wracamy upoceni do dom.
Teraz trza nakarmić dziecka, bo oni też umordowani całodzienną walką z kompami :).
Niedziela, 15 lipca 2007Kategoria Szczytowanie, Z dzieckami
km: | 20.20 | km teren: | 10.00 | czas: | 01:40 | km/h: | 12.12 |
Dom - Błonia - Kozia Góra (686) - Bystra - i powrót do domu.
Upał taki, że ojacie ale narzekań nie będzie, bo narzeka to się na słotę deszcz i zawieruchę. Pojechaliśmy zatem na pifko na Kozią.
Tzn. bajka i ja na pifko a dziecka na Nestea. Potem w dół jak wiatr do Bystrej ale po drodze troszkę mi się dziura zrobiła.
Miałem ofkoz zapasową dętkę ale z wielkim zdziwieniem stwierdziłem, że jest do dupy, bo ma wentylek o idiotycznej średnicy. Tak więc przy pomocy zestawu Mały Majsterkowicz przystąpiono do łatanka.
Łatano, klejono, pompowano itd. a w tym czasie po okolicy hasały se radośnie duchi.
A autoflash w aparacie czynił cuda :)
Upał taki, że ojacie ale narzekań nie będzie, bo narzeka to się na słotę deszcz i zawieruchę. Pojechaliśmy zatem na pifko na Kozią.
Tzn. bajka i ja na pifko a dziecka na Nestea. Potem w dół jak wiatr do Bystrej ale po drodze troszkę mi się dziura zrobiła.
Miałem ofkoz zapasową dętkę ale z wielkim zdziwieniem stwierdziłem, że jest do dupy, bo ma wentylek o idiotycznej średnicy. Tak więc przy pomocy zestawu Mały Majsterkowicz przystąpiono do łatanka.
Łatano, klejono, pompowano itd. a w tym czasie po okolicy hasały se radośnie duchi.
A autoflash w aparacie czynił cuda :)
Sobota, 30 czerwca 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 71.00 | km teren: | 10.00 | czas: | 05:05 | km/h: | 13.97 |
Dom - Wapienica - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Brenna - Równica (884) - Ustroń - Górki Wielkie - Jaworze Nałęże - Wapienica - Dom.
Miał być mega quest a wyszła taka tam wycieczka. Dobre i to, bo raz - straszniem się za rowerem stęsknił, a dwa - ludzie ze świata przybywają, spotykają się w Zamkowej a tam, za nabycie dwóch Pilsnerów dają kufel.
No i właśnie mam trzy.
Ale nic to - pomknięto koło południa jak ten wiatr normalnie (w roli wiatru gościnnie bajka).
Potem to już nie wiadomo. Myśmy te rowery prowadzili...
czy po prostu szlak nas prowadził...
Przy zjazdach zaczęliśmy trochę kumać, dlaczego tam na dole, na początku szlaku było podkreślone, że to zdecydowanie piechurska trasa.
Dotarliśmy na tę Równicę, rzuciliśmy spojrzeniem w dal, i nie bez satysfakcji stwierdziliśmy, że tamtejsza dal, to takie o...
Fajnie, fajnie ale jutro jadę po potomstwo i od następnego razu kulamy się we czwórkę. Jest git.
Miał być mega quest a wyszła taka tam wycieczka. Dobre i to, bo raz - straszniem się za rowerem stęsknił, a dwa - ludzie ze świata przybywają, spotykają się w Zamkowej a tam, za nabycie dwóch Pilsnerów dają kufel.
No i właśnie mam trzy.
Ale nic to - pomknięto koło południa jak ten wiatr normalnie (w roli wiatru gościnnie bajka).
Potem to już nie wiadomo. Myśmy te rowery prowadzili...
czy po prostu szlak nas prowadził...
Przy zjazdach zaczęliśmy trochę kumać, dlaczego tam na dole, na początku szlaku było podkreślone, że to zdecydowanie piechurska trasa.
Dotarliśmy na tę Równicę, rzuciliśmy spojrzeniem w dal, i nie bez satysfakcji stwierdziliśmy, że tamtejsza dal, to takie o...
Fajnie, fajnie ale jutro jadę po potomstwo i od następnego razu kulamy się we czwórkę. Jest git.
Sobota, 26 maja 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 38.24 | km teren: | 15.63 | czas: | 04:30 | km/h: | 8.50 |
Dom - Dębowiec (520) - Szyndzielnia (1026) - Klimczok (1117) - Błatnia (917) - Czupel (746) - Jaworze Nałęże - Wapienica - Lotnisko - Dom
Burze chodziły wokół, ale nas ominęły. Trochę było prowadzone, bo za cienkie oponki i za cienki bajker na niektóre kamolce. Gorąco i duszno.
Burze chodziły wokół, ale nas ominęły. Trochę było prowadzone, bo za cienkie oponki i za cienki bajker na niektóre kamolce. Gorąco i duszno.
Piątek, 25 maja 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 23.20 | km teren: | 15.00 | czas: | 02:40 | km/h: | 8.70 |
Dom - Dębowiec(520) - Szyndzielnia (1026) - Dębowiec - Lotnisko - Dom
Po 16.30. Trochę w deszczu.
Po 16.30. Trochę w deszczu.