Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2009
Dystans całkowity: | 221.60 km (w terenie 65.00 km; 29.33%) |
Czas w ruchu: | 14:57 |
Średnia prędkość: | 14.82 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.70 km/h |
Suma podjazdów: | 45000 m |
Suma kalorii: | 4376 kcal |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 55.40 km i 3h 44m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 10 maja 2009Kategoria Babcia, rodzice
km: | 31.70 | km teren: | 5.00 | czas: | 02:01 | km/h: | 15.72 |
Dziś międzynarodowi goście odwiedzili nas w Kisielowie, więc powrót do domu wieczorny i leniwy. Cały czas po okolicy chodziły burze, co nas nie poganiało bynajmniej. Burze wyczyściły powietrze i chyba pierwszy raz z Kisielowa widzieliśmy Skrzyczne.
Państwo tego oczywiście nie widzą, bo aparat bardzo słabym jest, ale macie moje słowo honoru, że pomiędzy Czuplem a Równicą jest Skrzyczne jak byk.
W okolicach Jaworza deszcz nas dopadł. Ale jakiś taki sympatyczny był.
Wyprodukował kilka tęcz, których pewnie też nie będzie widać.
No. I to by było na tyle na jakiś czas, bo przez najbliższe parę tygodni mam niewielkie szanse wsiąść na rower.
Bardzo uprzejmie mi z tego powodu przykro.
I'll be back...
Czupel, Skrzyczne, Równica© bezo
Państwo tego oczywiście nie widzą, bo aparat bardzo słabym jest, ale macie moje słowo honoru, że pomiędzy Czuplem a Równicą jest Skrzyczne jak byk.
W okolicach Jaworza deszcz nas dopadł. Ale jakiś taki sympatyczny był.
Wyprodukował kilka tęcz, których pewnie też nie będzie widać.
Rainbow© bezo
No. I to by było na tyle na jakiś czas, bo przez najbliższe parę tygodni mam niewielkie szanse wsiąść na rower.
Bardzo uprzejmie mi z tego powodu przykro.
I'll be back...
Sobota, 9 maja 2009Kategoria Questy
km: | 41.20 | km teren: | 5.00 | czas: | 03:03 | km/h: | 13.51 |
Kisielów-Godziszów-Goleszów-Leszna Górna-Horni Listna-Dolni Listna-Trinec-Borek-Kojkovice-Kojkowice-Puńców-Cieszyn-Czeski Cieszyn-Cieszyn-Zamarski-Gumna-Ogrodzona-Kisielów.
Mieliśmy pojechać do Cieszyna spotkać się z polsko-włoskimi znajomymi. I pojechaliśmy, tylko że trochę naokoło. Bo jakoś tak.
Po drodze minęły nas fajne ruiny diabli wiedzą czego. Wyglądają dość współcześnie a zrujnowane są iście średniowiecznie.
Miejscowych nie pytaliśmy co to, bo co nam tam miejscowi będę się mądrzyć.
Ruszyliśmy śmiało do Czech Świetlistym Szlakiem.
Ledwieśmy przekroczyli To, Co Kiedyś Było Granicą, a na mijanych tablicach ogłoszeniowych ukazały nam się plakaty reklamujące starożytnych Czechów. Bajka popadła w niekłamany zachwyt.
W zachwyt można też wpaść nad mnogością form i treści znaków napotykanych po drodze.
Droga dla tandemów jest nasza ale oko boga już czeskie. Czesi zresztą rzeczywiście mają trasy rowerowe w kolorze ecru oraz mają je świetne. W ogóle drogi mają świetne. Jak im się to udało zrobić a nam nie, pozostanie tajemnicą, którą kolejni ministrowie od dróg zabiorą ze sobą do grobów. Z Czech wygnał nas jakiś miły gość, kierując nas na skróty do Polski mimo, że przecież literowałem mu wyraźnie, że chcemy na-o-ko-ło. Jest przypuszczenie, że po czesku znaczy to mniej więcej na-o-ro-wer. Przełknęliśmy jakoś tę skuchę ale nie odważyliśmy się szukać tam drogi, zdając sobie sprawę, że ichnie słowo brzmiące jak "szukać" znaczy coś, o czym w towarzystwie mówić głośno nie wypada, a jak po ichniemu się szuka drogi nie wiemy.
Udaliśmy się zatem do Cieszyna na spotkanie międzynarodowe. Już na rynku telefonicznie uświadomiono nam, że będzie spóźniane. Tak ze trzy godziny. Zjedliśmy więc. I obiad i piwko. Gdy przemieszczaliśmy się leniwie, dźwięk z koła Bajki obwieścił nam obecność kapcia.
W momencie łatania pojawili się znajomi i przystąpiono do czynności turystycznych.
Czynności turystyczne w Cieszynie nie są łatwe, bo oni tak mają różowe jelenie widziane na trzeźwo. Tytuł zdjęcia wziął się z Bajki, która tymi słowami tłumaczyła Daniele, kierunek na toaletę - near pink strange animal. Bardzo twórcze.
Po Różowym zwierzaku nie mógł nas zdziwić widok stada wiedźminów trenujących średniowieczne kata na zamkowym dziedzińcu.
Pół dnia spędzone w Cieszynie nieco nas rozleniwiło ale trzeba było wracać. Zgubiliśmy się przy wyjeździe (tradycja jest tradycja) i jakiś miły pan skierował nas na właściwe tory, wybierając najmniej wymagającą trasę. Nasze kręcenie nosami na podjazdy utarł krótkim - z Cieszyna ZAWSZE wyjeżdża się pod górę. Miał rację skubany.
Chcieliśmy znów trochę naokoło ale kilka podjazdów po drodze nas umordowało na tyle, że skróciliśmy wycieczkę. Te podjazdy i UFO.
Zawsze myślałem, że te UFA są większe. Ale co ja tam wiem?
To był nasz drugi wypad do Cieszyna via Czechy i drugi raz najbardziej męczy nas powrót. To nauczka, z której coś chyba trzeba wyciągnąć planując kolejne wypady w tamte rejony. A na pewno będą kolejne.
Mieliśmy pojechać do Cieszyna spotkać się z polsko-włoskimi znajomymi. I pojechaliśmy, tylko że trochę naokoło. Bo jakoś tak.
Po drodze minęły nas fajne ruiny diabli wiedzą czego. Wyglądają dość współcześnie a zrujnowane są iście średniowiecznie.
Ruina© bezo
Miejscowych nie pytaliśmy co to, bo co nam tam miejscowi będę się mądrzyć.
Ruszyliśmy śmiało do Czech Świetlistym Szlakiem.
Świetlisty Szlak© bezo
Ledwieśmy przekroczyli To, Co Kiedyś Było Granicą, a na mijanych tablicach ogłoszeniowych ukazały nam się plakaty reklamujące starożytnych Czechów. Bajka popadła w niekłamany zachwyt.
Och Karel© bezo
W zachwyt można też wpaść nad mnogością form i treści znaków napotykanych po drodze.
Znaki© bezo
Droga dla tandemów jest nasza ale oko boga już czeskie. Czesi zresztą rzeczywiście mają trasy rowerowe w kolorze ecru oraz mają je świetne. W ogóle drogi mają świetne. Jak im się to udało zrobić a nam nie, pozostanie tajemnicą, którą kolejni ministrowie od dróg zabiorą ze sobą do grobów. Z Czech wygnał nas jakiś miły gość, kierując nas na skróty do Polski mimo, że przecież literowałem mu wyraźnie, że chcemy na-o-ko-ło. Jest przypuszczenie, że po czesku znaczy to mniej więcej na-o-ro-wer. Przełknęliśmy jakoś tę skuchę ale nie odważyliśmy się szukać tam drogi, zdając sobie sprawę, że ichnie słowo brzmiące jak "szukać" znaczy coś, o czym w towarzystwie mówić głośno nie wypada, a jak po ichniemu się szuka drogi nie wiemy.
Udaliśmy się zatem do Cieszyna na spotkanie międzynarodowe. Już na rynku telefonicznie uświadomiono nam, że będzie spóźniane. Tak ze trzy godziny. Zjedliśmy więc. I obiad i piwko. Gdy przemieszczaliśmy się leniwie, dźwięk z koła Bajki obwieścił nam obecność kapcia.
kapć© bezo
W momencie łatania pojawili się znajomi i przystąpiono do czynności turystycznych.
Strange pink animal© bezo
Czynności turystyczne w Cieszynie nie są łatwe, bo oni tak mają różowe jelenie widziane na trzeźwo. Tytuł zdjęcia wziął się z Bajki, która tymi słowami tłumaczyła Daniele, kierunek na toaletę - near pink strange animal. Bardzo twórcze.
Po Różowym zwierzaku nie mógł nas zdziwić widok stada wiedźminów trenujących średniowieczne kata na zamkowym dziedzińcu.
Kaer Morhen© bezo
Pół dnia spędzone w Cieszynie nieco nas rozleniwiło ale trzeba było wracać. Zgubiliśmy się przy wyjeździe (tradycja jest tradycja) i jakiś miły pan skierował nas na właściwe tory, wybierając najmniej wymagającą trasę. Nasze kręcenie nosami na podjazdy utarł krótkim - z Cieszyna ZAWSZE wyjeżdża się pod górę. Miał rację skubany.
Beskid Śląski© bezo
Chcieliśmy znów trochę naokoło ale kilka podjazdów po drodze nas umordowało na tyle, że skróciliśmy wycieczkę. Te podjazdy i UFO.
UFO© bezo
Zawsze myślałem, że te UFA są większe. Ale co ja tam wiem?
To był nasz drugi wypad do Cieszyna via Czechy i drugi raz najbardziej męczy nas powrót. To nauczka, z której coś chyba trzeba wyciągnąć planując kolejne wypady w tamte rejony. A na pewno będą kolejne.
Piątek, 8 maja 2009Kategoria Babcia, rodzice
km: | 30.00 | km teren: | 5.00 | czas: | 01:58 | km/h: | 15.25 |
Dom - Wapienica - Jaworze Średnie - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Czarny Las - Nierodzim - Kisielów.
Coś nam się wydaje, że w tym roku Kisielów będzie naszą bazą wypadową do kolejnych wycieczek.
Coś nam się wydaje, że w tym roku Kisielów będzie naszą bazą wypadową do kolejnych wycieczek.
Piątek, 1 maja 2009Kategoria Questy
km: | 118.70 | km teren: | 50.00 | czas: | 07:55 | km/h: | 14.99 |
Wstaliśmy niby o 8.00 ale w drogę udało nam się dopiero o 10.30 ruszyć.
Początek tradycyjny, czyli wpuściliśmy się w maliny, bo chcieliśmy mniej uczęszczaną (ciekawe z jakiego powodu?) stroną Wisły pojechać. Maliny tak konkretnie okazały się być drzewiastymi skrzypami, widłakami i jeżynami. O pa to.
Szybko i chętnie wróciliśmy na właściwe tory i beż dalszych udziwnień udaliśmy się w dzicz, która w całości wyglądała tak:
Kisielów - Skoczów - Drogomyśl - Strumień - Pawłowice - Studzionka - Kryry - Suszec - (długo nic, ale za to bardzo nierówno) - Kobiór - Jezoro Paprocańskie - Tychy - Kobiór - Piasek - Pszczyna - Goczałkowice - Czechowice-Dziedzice - Bielsko-Biała - uff...
Do Strumienia dotarliśmy ok. południa, więc za wcześnie na popas. Łyk z bidonu i w drogę.
Oj błąd jak się okazało. Strumień był ostatnim miejscem przed Tychami, w którym można było coś zjeść. Wszędzie pomiędzy można było sobie co najwyżej upolować.
Żeby tradycji nie wystawiać do wiatru, zgubiliśmy się za tym Strumieniem ze dwa, trzy razy.
Najpierw pokrążyliśmy po terenie szkółki leśnej, z której jednakowoż wypuściła nas Uprzejma Brama.
Potem daliśmy się uwieść oznaczeniom na Gminnej Trasie Rowerowej.
Co zaprowadziło nas na malownicze bagna okalające jakieś stawy rybne.
Dobrze, że mieliśmy mapę. Gdyby np. zrobiło się zimno, to taka mapa włożona pod koszulkę fajnie chroni od wiatru i w ogóle. Do nawigacji nie nadaje się raczej, bo oznaczenia tras na mapie i w pszczyńsko-kobiórsko-goczałkowickim Matrixie, mają się do siebie nijak. Czarna trasa swobodnie za kolejnym zakrętem staje się żółtą a następnie przechodzi w ecru czy inne badziewie.
Ale dzielni jesteśmy (Bajka przez 4 na przykład a ja przez 5) i dotarliśmy tam gdzie chcieliśmy. Do jadłodajni w Zameczku Myśliwskim Promnice.
Bardzo fajny zameczek a pan zaproponował nam bażanta, dzika i coś jeszcze, ale nie dosłyszeliśmy, bo uciekliśmy. Uznaliśmy, że nie mamy takiego limitu na kartach. Na szczęście po drugiej stronie jeziora, na obrzeżach Tychów udało nam się zjeść jakąś mniej wyszukaną strawę. Detalicznie kiełbasę z rożna z chlebem i ogórem.
Mieliśmy już prawie 75 km w tyłkach więc postanowiliśmy zacząć powrót.
Po drodze łypnęliśmy na sesję do jakiejś reklamy Tyskiego.
Wiatr kurde nie bardzo chciał współpracować z modelką, światłem i fotografem. Ciężka robota.
Po drodze zahaczyliśmy o lody na pszczyńskim rynku i tak o.
Mimo, że czasy zagrypione, kryzys i zła ekonomia, to pogoda była przednia. Ciepło ale nie nahalnie, trochę za mocny może wiatr ale bez nerwu. Dużo lasu, świergot przyrody rozmaitej - bażanty, dzięcioły, bociany, zające, pytaszki*.
Bardzo miły quest ale tyłki trochę bolą :)
* - pytaszek (ang. question bird) - ptaszek ćwierkający pytająco. Np.: ćwiiir?
(czas wycieczki - 10,5 h)
Początek tradycyjny, czyli wpuściliśmy się w maliny, bo chcieliśmy mniej uczęszczaną (ciekawe z jakiego powodu?) stroną Wisły pojechać. Maliny tak konkretnie okazały się być drzewiastymi skrzypami, widłakami i jeżynami. O pa to.
Haszcze nad Wisłą© bezo
Szybko i chętnie wróciliśmy na właściwe tory i beż dalszych udziwnień udaliśmy się w dzicz, która w całości wyglądała tak:
Kisielów - Skoczów - Drogomyśl - Strumień - Pawłowice - Studzionka - Kryry - Suszec - (długo nic, ale za to bardzo nierówno) - Kobiór - Jezoro Paprocańskie - Tychy - Kobiór - Piasek - Pszczyna - Goczałkowice - Czechowice-Dziedzice - Bielsko-Biała - uff...
Do Strumienia dotarliśmy ok. południa, więc za wcześnie na popas. Łyk z bidonu i w drogę.
Bajka strumienna© bezo
Oj błąd jak się okazało. Strumień był ostatnim miejscem przed Tychami, w którym można było coś zjeść. Wszędzie pomiędzy można było sobie co najwyżej upolować.
Żeby tradycji nie wystawiać do wiatru, zgubiliśmy się za tym Strumieniem ze dwa, trzy razy.
Najpierw pokrążyliśmy po terenie szkółki leśnej, z której jednakowoż wypuściła nas Uprzejma Brama.
Uprzejma brama© bezo
Potem daliśmy się uwieść oznaczeniom na Gminnej Trasie Rowerowej.
Droga jak najbardziej rowerowa© bezo
Co zaprowadziło nas na malownicze bagna okalające jakieś stawy rybne.
Bagienko© bezo
Dobrze, że mieliśmy mapę. Gdyby np. zrobiło się zimno, to taka mapa włożona pod koszulkę fajnie chroni od wiatru i w ogóle. Do nawigacji nie nadaje się raczej, bo oznaczenia tras na mapie i w pszczyńsko-kobiórsko-goczałkowickim Matrixie, mają się do siebie nijak. Czarna trasa swobodnie za kolejnym zakrętem staje się żółtą a następnie przechodzi w ecru czy inne badziewie.
W trasie© bezo
Ale dzielni jesteśmy (Bajka przez 4 na przykład a ja przez 5) i dotarliśmy tam gdzie chcieliśmy. Do jadłodajni w Zameczku Myśliwskim Promnice.
Zameczek Myśliwski Promnice© bezo
Bardzo fajny zameczek a pan zaproponował nam bażanta, dzika i coś jeszcze, ale nie dosłyszeliśmy, bo uciekliśmy. Uznaliśmy, że nie mamy takiego limitu na kartach. Na szczęście po drugiej stronie jeziora, na obrzeżach Tychów udało nam się zjeść jakąś mniej wyszukaną strawę. Detalicznie kiełbasę z rożna z chlebem i ogórem.
Mieliśmy już prawie 75 km w tyłkach więc postanowiliśmy zacząć powrót.
Po drodze łypnęliśmy na sesję do jakiejś reklamy Tyskiego.
Tyskie ponad wszyskie© bezo
Wiatr kurde nie bardzo chciał współpracować z modelką, światłem i fotografem. Ciężka robota.
Po drodze zahaczyliśmy o lody na pszczyńskim rynku i tak o.
Mimo, że czasy zagrypione, kryzys i zła ekonomia, to pogoda była przednia. Ciepło ale nie nahalnie, trochę za mocny może wiatr ale bez nerwu. Dużo lasu, świergot przyrody rozmaitej - bażanty, dzięcioły, bociany, zające, pytaszki*.
Bardzo miły quest ale tyłki trochę bolą :)
* - pytaszek (ang. question bird) - ptaszek ćwierkający pytająco. Np.: ćwiiir?
(czas wycieczki - 10,5 h)