Czwartek, 10 września 2009Kategoria Questy
km: | 75.50 | km teren: | 70.00 | czas: | 05:21 | km/h: | 14.11 |
Żory - Rybnik - Rudy i z powrotem.
Nie bardzo wiedzieliśmy skąd przybywamy, dokąd zmierzamy i inne takie. Na Jurę by się chciało ale się nie da aktualnie. Wykombinowało nam się zatem, że zapakujemy rowery na bagażnik i pojedziemy w dal. Niedaleką taką raczej, bo do Żor. Postanowiono pohulać po niejakim Parku Krajobrazowym "Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich".
Pozostało nam tylko dobrać odpowiednią garderobę i już. Ustaliliśmy, że pogardzimy kaskami, bo tam płasko i bezpiecznie, oraz nie chce nam się tych kasków brać. W zamien chciałem na łeb założyć bufka, czyli taką szalokominiarkę, co to mi za bandankę robi. Że styl taki mam niby. A tu awaria - bufek w Bielsku a my w Kisielowie. Co robić? Co robić?
Tak więc na kasku stanęło. Bajka, choć niechętnie, wzięła też swój, żeby sie zsolidaryzować. Oj, dobrze się czasami posolidaryzować, co się później okazało.
Pojechaliśmy zatem.
Zostawiliśmy samochód na parkingu pod jakąś knajpą za Żorami i hajda (lub chajda).
Mimo niejakiej nieufności do śląskiej przyrodu musieliśmy uznać jej wyższośc nad naszą nieufnością - jest przyjemna w odbiorze.
Już chwilę po starcie ukazała nam swój dziób. Dzioby w zasadzie.
Pokazała też mordę.
Etam.
Ojczyzna pomiędzy Żorami a Rybnikiem bardzo miła. Zaskoczyła też kolejną niespodzianką dla malkontentów, narzekających na marne oznakowanie szlaków rowerowych.
Nie jest źle wam powiem.
Dla krótkowidzów jak my - idealne. Szkoda, że to tylko chlubny wyjątek, bo oznakowanie po północnej stronie jeziora niemalże wzorcowo fatalne. Znaki pojawiają się znikąd i z nienacka kończą działalność na przypadkowych drzewach. Nieważne.
Przyroda natomiast, jak mówiłem, miła.
No tak... to akurat nie do końca przyroda. To power. Niestety wraz z tym powerem robi się trochę nudnawo. Trasa od końca jeziora do Rud, gdzie te kolejki wąskotorowe, ci Cystersi krajobrazowi itd., no to ta trasa nudna jest. Tak samo jak nudna dość była dla nas droga powrotna północną stroną jeziora. Nijaka trochę. Lasy jakieś wynudzone albo co? Dopiero za Przygędzą zrobiło się ciekawiej, bo jakaś ścieżka dydaktyczna ale za to słońce zaczęło sobie zachodzić i ciemność się zbliżała.
Ładnie się zbliżała ale nam do samochodu brakowało jeszcze kilkanaście kilometrów a nie byliśmy do końca pewni, gdzie to bydle stoi. No co? Bywa. I tak pędząc przez te lasy w miłym dla oka półmroku, Bajka wymyśliła sobie, że zrobi fikoła. I zrobiła. Takiego klasyka przez kierownicę.
A to sprawca fikoła.
Nieco drżącą jeszcze dłonią Bajki uwieczniony kij, który radośnie podskoczył, wpadł między szprychy i niebywale wręcz poprawił skuteczność hamowania.
Wcześniej ja zrobiłem zdjęcie miejsca wypadku.
Karnie niczego nie dotykałem, żeby świat zobaczył. Żeby naszej krzywdy nie było. Rower Bajki leży na dachu, bo tak właśnie wylądował. Nie przewrócił się tylko stał i patrzył. Bajka już stoi i przeprowadza inspekcję organizmu ale wcześniej wylądowała głową w dół, a rower dał jej jeszcze z bagażnika po kasku. No właśnie - po kasku. Po tym samym, którego nie chciało nam się brać. Na ten kask Bajka zleciała i w niego dostała rowerem. Hmm... chyba warto kask mieć.
No i tyle. Bajka cała a w rowerze tylko błotnik potrzaskany.
Kwadrans później znaleźliśmy auto i pojechaliśmy se na kolację do babci. Fajnie.
Fajnei ale ciemno i drżonco :)
Acha - jeszczejak pakowaliśmy rowery na bagażnik pod tą knajpą, pod którą cały dzień parkowaliśmy, to panna zza baru jakoś dziwnie na nas przez okno patrzyła. Że niby cały dzień parkujemy za frajer a nawet pepsi nie kupimy. No nie kupiliśmy, no. Tak wyszło.
Nie bardzo wiedzieliśmy skąd przybywamy, dokąd zmierzamy i inne takie. Na Jurę by się chciało ale się nie da aktualnie. Wykombinowało nam się zatem, że zapakujemy rowery na bagażnik i pojedziemy w dal. Niedaleką taką raczej, bo do Żor. Postanowiono pohulać po niejakim Parku Krajobrazowym "Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich".
Pozostało nam tylko dobrać odpowiednią garderobę i już. Ustaliliśmy, że pogardzimy kaskami, bo tam płasko i bezpiecznie, oraz nie chce nam się tych kasków brać. W zamien chciałem na łeb założyć bufka, czyli taką szalokominiarkę, co to mi za bandankę robi. Że styl taki mam niby. A tu awaria - bufek w Bielsku a my w Kisielowie. Co robić? Co robić?
Tak więc na kasku stanęło. Bajka, choć niechętnie, wzięła też swój, żeby sie zsolidaryzować. Oj, dobrze się czasami posolidaryzować, co się później okazało.
Pojechaliśmy zatem.
Zostawiliśmy samochód na parkingu pod jakąś knajpą za Żorami i hajda (lub chajda).
Mimo niejakiej nieufności do śląskiej przyrodu musieliśmy uznać jej wyższośc nad naszą nieufnością - jest przyjemna w odbiorze.
Już chwilę po starcie ukazała nam swój dziób. Dzioby w zasadzie.
Łabędzie ze Stawu Glichta© bezo
Pokazała też mordę.
Dino© bezo
Etam.
Ojczyzna pomiędzy Żorami a Rybnikiem bardzo miła. Zaskoczyła też kolejną niespodzianką dla malkontentów, narzekających na marne oznakowanie szlaków rowerowych.
Nie jest źle wam powiem.
Oznakowanie szlaku lepsze niż myślisz© bezo
Dla krótkowidzów jak my - idealne. Szkoda, że to tylko chlubny wyjątek, bo oznakowanie po północnej stronie jeziora niemalże wzorcowo fatalne. Znaki pojawiają się znikąd i z nienacka kończą działalność na przypadkowych drzewach. Nieważne.
Przyroda natomiast, jak mówiłem, miła.
Elektrownia Rybnik S.A.© bezo
No tak... to akurat nie do końca przyroda. To power. Niestety wraz z tym powerem robi się trochę nudnawo. Trasa od końca jeziora do Rud, gdzie te kolejki wąskotorowe, ci Cystersi krajobrazowi itd., no to ta trasa nudna jest. Tak samo jak nudna dość była dla nas droga powrotna północną stroną jeziora. Nijaka trochę. Lasy jakieś wynudzone albo co? Dopiero za Przygędzą zrobiło się ciekawiej, bo jakaś ścieżka dydaktyczna ale za to słońce zaczęło sobie zachodzić i ciemność się zbliżała.
Zachód© bezo
Ładnie się zbliżała ale nam do samochodu brakowało jeszcze kilkanaście kilometrów a nie byliśmy do końca pewni, gdzie to bydle stoi. No co? Bywa. I tak pędząc przez te lasy w miłym dla oka półmroku, Bajka wymyśliła sobie, że zrobi fikoła. I zrobiła. Takiego klasyka przez kierownicę.
A to sprawca fikoła.
Kij ci w koło© bezo
Nieco drżącą jeszcze dłonią Bajki uwieczniony kij, który radośnie podskoczył, wpadł między szprychy i niebywale wręcz poprawił skuteczność hamowania.
Wcześniej ja zrobiłem zdjęcie miejsca wypadku.
Po upadku© bezo
Karnie niczego nie dotykałem, żeby świat zobaczył. Żeby naszej krzywdy nie było. Rower Bajki leży na dachu, bo tak właśnie wylądował. Nie przewrócił się tylko stał i patrzył. Bajka już stoi i przeprowadza inspekcję organizmu ale wcześniej wylądowała głową w dół, a rower dał jej jeszcze z bagażnika po kasku. No właśnie - po kasku. Po tym samym, którego nie chciało nam się brać. Na ten kask Bajka zleciała i w niego dostała rowerem. Hmm... chyba warto kask mieć.
No i tyle. Bajka cała a w rowerze tylko błotnik potrzaskany.
Kwadrans później znaleźliśmy auto i pojechaliśmy se na kolację do babci. Fajnie.
Wozwraszczenije© bezo
Fajnei ale ciemno i drżonco :)
Acha - jeszczejak pakowaliśmy rowery na bagażnik pod tą knajpą, pod którą cały dzień parkowaliśmy, to panna zza baru jakoś dziwnie na nas przez okno patrzyła. Że niby cały dzień parkujemy za frajer a nawet pepsi nie kupimy. No nie kupiliśmy, no. Tak wyszło.
k o m e n t a r z e
Dobrze, że Bajka była zakaskowana :)
Bo te kije, kamienie, kierowcy-idioci polują na nas wszędzie i zawsze :-)
Ja bez kasku nie ruszam się nawet po bułki lub piwo do Tesco ;p
Pozdrawiam serdecznie :) kosma100 - 10:25 czwartek, 8 października 2009 | linkuj
Bo te kije, kamienie, kierowcy-idioci polują na nas wszędzie i zawsze :-)
Ja bez kasku nie ruszam się nawet po bułki lub piwo do Tesco ;p
Pozdrawiam serdecznie :) kosma100 - 10:25 czwartek, 8 października 2009 | linkuj
Kask ważnym jest nadzwyczaj! W Austrii, która jest niby krajem cywilizowanym i przyjaznym rowerzystom, zaatakował mnie dom, który wyrósł znienacka na samym środku ścieżki rowerowej :(
Rower jakoś wyhamował, moja głowa nie... niradhara - 19:09 piątek, 11 września 2009 | linkuj
Rower jakoś wyhamował, moja głowa nie... niradhara - 19:09 piątek, 11 września 2009 | linkuj
Dopiero niedawno miałem odkryć częściowo ten teren... Kilometry tras i to całkiem całkiem przyjemnych... A kask... do znudzenia będę powtarzał: "Oby nigdy się nie przydał" ale ważne żeby był... :-)
djk71 - 06:45 piątek, 11 września 2009 | linkuj
Jazda w terenie rodzi różne zagrożenia a to kije a to kapcie:( Dobrze, że nic wielkiego się nie stało chociaż przeżycie na długo pewnie pozostanie w pamięci.
Pozdrawiam Kajman - 06:40 piątek, 11 września 2009 | linkuj
Komentuj
Pozdrawiam Kajman - 06:40 piątek, 11 września 2009 | linkuj