Poniedziałek, 4 czerwca 2007Kategoria Blogowanie, Kręcenie się, Spacerniak
km: | 24.00 | km teren: | 3.00 | czas: | 01:43 | km/h: | 13.98 |
Wczoraj minął rok. Od rozmaitych rzeczy. Np. 3. czerwca ubiegłego roku się nam ochajtało z Bajką. Paręnaście godzin później, już 4. czerwca, dostaliśmy od naszych przyjaciół najzajebistrze prezenty, jakie moglibyśmy sobie wymarzyć - rowery. Dość kiepskie zresztą. Bajkowy makrokesz o wadze lekkiego czołgu z plastelinowymi obręczami i mój zabytek z pospawaną ramą i sześcioma przełożeniami. Były prześliczne. Nic to, że po kilku miesiacach oboje mieliśmy już nowe wierzchowce, ważne, że tamte dwa zapoczątkowały naszą Wielką Przygodę z Rowerami.
Jakiś czas później zacząłem pisać rowerowego blożka, którego pierwszy wpis wyglądał tak:
"Я не помню как я родился на свет Был он белым бля или зелёным Это не важно
To taki optymistyczny akcent na początek. Wiele takich nie będzie, bo życie rowerzysty in the city, to nie jest jakaś zasraniutka bułka z masłem. To bułka z czymś wiecej.
Ямайка! Я наверно родился в майке. На твоих руках На моих ногах -песок Я хожу без носок, босиком. Мои волосы ниже стандарта Мне нужна твоя карта."
Tak sobie podśpiewując piosenki Pjatnicy jechałem przez Kraków, bo tam wówczas mieszkaliśmy.
Teraz mam zamiar przenieść tamte wspominki tu, bo po pierwsze tamto miejsce trochę podupada, a po drugie - tu jest zdecydowanie bardziej odpowiednio pisać o rowezierstwie niż na blogu, pośród zawiedzionych miłości, straconych szans i innych takich życiowych rzeczy.
Ot co :)
* * *
Po tym, jak mój ślubny rower parę razy mnie... no, powiedzmy, że nie spełnił oczekiwań (w końcu był miejski i był damką, tak?), upatrzyłem sobie pojazd, zaallegrowałem i czekałem na przesyłkę.
Moje czekanie wyglądało tak
* * *
Dom - babcia (Stalownik) - Olszówka - Karbowa - Skarpowa - lotnisko - dom.
Jakiś czas później zacząłem pisać rowerowego blożka, którego pierwszy wpis wyglądał tak:
"Я не помню как я родился на свет Был он белым бля или зелёным Это не важно
To taki optymistyczny akcent na początek. Wiele takich nie będzie, bo życie rowerzysty in the city, to nie jest jakaś zasraniutka bułka z masłem. To bułka z czymś wiecej.
Ямайка! Я наверно родился в майке. На твоих руках На моих ногах -песок Я хожу без носок, босиком. Мои волосы ниже стандарта Мне нужна твоя карта."
Tak sobie podśpiewując piosenki Pjatnicy jechałem przez Kraków, bo tam wówczas mieszkaliśmy.
Teraz mam zamiar przenieść tamte wspominki tu, bo po pierwsze tamto miejsce trochę podupada, a po drugie - tu jest zdecydowanie bardziej odpowiednio pisać o rowezierstwie niż na blogu, pośród zawiedzionych miłości, straconych szans i innych takich życiowych rzeczy.
Ot co :)
* * *
Po tym, jak mój ślubny rower parę razy mnie... no, powiedzmy, że nie spełnił oczekiwań (w końcu był miejski i był damką, tak?), upatrzyłem sobie pojazd, zaallegrowałem i czekałem na przesyłkę.
Moje czekanie wyglądało tak
* * *
Dom - babcia (Stalownik) - Olszówka - Karbowa - Skarpowa - lotnisko - dom.