Czwartek, 19 lipca 2007Kategoria Blogowanie
km: | 0.00 | km teren: | 0.00 | czas: | km/h: |
A pomyślałem sobie, że wrzucę starą notkę ze zużytego blożka. Po południu pojeżdżę to uzupełnię. Ale czy pojeżdżę? Robiąc dziś cośtam przy bajku zauważyłem, że oponki mam w fatalnym stanie. Czy mi się podoba czy nie muszę zainwestować w ogumienie, bo trasy moich (naszych) wycieczek w sporej mierze są kamolcowo - szutrowo - nieasfaltowe aa oponki obecne i owszem. Ech... kasy trza więcej i tyle.
A teraz rozważania rowerowo-samochodowe spisane długopisem na udzie w cieniu krakowskich Sukiennic. (Na udzie? W cieniu? Chyba mi się upał na mózg rzucił.).
• • •
Gdzieś tam dziś czytałem o automaniakach i autofobach. Trochę bzdury. I w dodatku trochę chore.
"Bo ja to normalnie jestem wolny taki, bo mogę wrzucić wszycho do samochodu. I torbę z ubraniami na siłownię, i normalnie rakietę do skłosza. Wszystko. I jak okaże się wieczorem, że mogę wyjść z roboty, to normalnie myk i wychodzę na tego skłosza. I wcale nie muszę nic a nic dźwigać".
Albo takie:
"A ja to nie chcę stać w tych korkach, wściekać się. Wolę taksówką se pojechać gdziebądź. A jak mnie tak fantazja ruszy, to i metrem się przewiozę. To takie cudne popatrzeć na ludzi w metrze".
I takie tam gówna, z których się samo wnioskuje, że czytałem o ludziach z Warszawy.
Spoko, spoko - warszawofobem nie jestem, choć mieszkam w Krakowie. Parę lat spędziłem w Warszawie i były to miłe lata. Mówię tylko o tym, że jak ktoś pisze coś o maniakach i fobach czegokolwiek, to mógłby dupę poza stolicę ruszyć, jeśli chciałby choć nutkę profesjonalnego pisactwa dziennikarskiego zawrzeć w swoich wypocinach.
To czy ktoś ma i potrzebuje samochodu, to sprawa kasy, upodobań i miejsca zamieszkania.
Mieszkając 23 km za jakimś miastem, gdzie pekaes jeździ co 3 godziny a stacja pekape jest w oddalonej o 15 Włoszczowej, trza mieć auto, bo bez auta bieda, jeśli pracuje się w mieście.
Mieszkając w takim Krakowie i pracując 15 minut od domu albo wręcz w domu, stwierdzam, że samochód mi pochuj. Komunikacja miejska jeździ tu sprawnie a poza tym mam rower :). Wszędzie blisko a jak gdzieś daleko, to znaczy, że jedzie tam pociąg albo coś tam.
W warszawie, to inna rzecz. Tam jest daleko wszędzie. I jeśli nie ma się prac i znajomych przy metrze, to robi się trochę dupa. Jeden z moich badykolofrendsów mieszka w Zielonce, drugi gdzieś pod Jabłonną, trzeci na Ursynowie (ten ma metro niby ale tak naprawdę, to on jest z Gdańska, więc i tak ma daleko). Wszyscy oni upierają się jednak, że są z Warszawy. No i przemierzając te setki kilometrów między nimi nie wyobrażam sobie za bardzo, jak dawali by sobie radę bez samochodów.
No ale żaden z nich nie pierdoli o wyższości nissana nad solarisem i dlatego są badykolofrendsami :)
A teraz rozważania rowerowo-samochodowe spisane długopisem na udzie w cieniu krakowskich Sukiennic. (Na udzie? W cieniu? Chyba mi się upał na mózg rzucił.).
• • •
Gdzieś tam dziś czytałem o automaniakach i autofobach. Trochę bzdury. I w dodatku trochę chore.
"Bo ja to normalnie jestem wolny taki, bo mogę wrzucić wszycho do samochodu. I torbę z ubraniami na siłownię, i normalnie rakietę do skłosza. Wszystko. I jak okaże się wieczorem, że mogę wyjść z roboty, to normalnie myk i wychodzę na tego skłosza. I wcale nie muszę nic a nic dźwigać".
Albo takie:
"A ja to nie chcę stać w tych korkach, wściekać się. Wolę taksówką se pojechać gdziebądź. A jak mnie tak fantazja ruszy, to i metrem się przewiozę. To takie cudne popatrzeć na ludzi w metrze".
I takie tam gówna, z których się samo wnioskuje, że czytałem o ludziach z Warszawy.
Spoko, spoko - warszawofobem nie jestem, choć mieszkam w Krakowie. Parę lat spędziłem w Warszawie i były to miłe lata. Mówię tylko o tym, że jak ktoś pisze coś o maniakach i fobach czegokolwiek, to mógłby dupę poza stolicę ruszyć, jeśli chciałby choć nutkę profesjonalnego pisactwa dziennikarskiego zawrzeć w swoich wypocinach.
To czy ktoś ma i potrzebuje samochodu, to sprawa kasy, upodobań i miejsca zamieszkania.
Mieszkając 23 km za jakimś miastem, gdzie pekaes jeździ co 3 godziny a stacja pekape jest w oddalonej o 15 Włoszczowej, trza mieć auto, bo bez auta bieda, jeśli pracuje się w mieście.
Mieszkając w takim Krakowie i pracując 15 minut od domu albo wręcz w domu, stwierdzam, że samochód mi pochuj. Komunikacja miejska jeździ tu sprawnie a poza tym mam rower :). Wszędzie blisko a jak gdzieś daleko, to znaczy, że jedzie tam pociąg albo coś tam.
W warszawie, to inna rzecz. Tam jest daleko wszędzie. I jeśli nie ma się prac i znajomych przy metrze, to robi się trochę dupa. Jeden z moich badykolofrendsów mieszka w Zielonce, drugi gdzieś pod Jabłonną, trzeci na Ursynowie (ten ma metro niby ale tak naprawdę, to on jest z Gdańska, więc i tak ma daleko). Wszyscy oni upierają się jednak, że są z Warszawy. No i przemierzając te setki kilometrów między nimi nie wyobrażam sobie za bardzo, jak dawali by sobie radę bez samochodów.
No ale żaden z nich nie pierdoli o wyższości nissana nad solarisem i dlatego są badykolofrendsami :)