Niedziela, 27 lipca 2014Kategoria Spacerniak, Z dzieckami
km: | 27.02 | km teren: | 0.00 | czas: | 02:38 | km/h: | 10.26 |
Piątek, 18 lipca 2014Kategoria z fotelikami
km: | 16.05 | km teren: | 0.00 | czas: | 01:31 | km/h: | 10.58 |
Niedziela, 6 lipca 2014Kategoria Z fotelikiem
km: | 12.93 | km teren: | 0.00 | czas: | 01:04 | km/h: | 12.12 |
Sobota, 5 lipca 2014Kategoria Z fotelikiem
km: | 18.31 | km teren: | 0.00 | czas: | 01:47 | km/h: | 10.27 |
Niedziela, 29 czerwca 2014Kategoria Spacerniak, Z fotelikiem
km: | 50.00 | km teren: | 0.00 | czas: | 03:00 | km/h: | 16.67 |
Co tam? Bo ten bikestats mi mówi, że nie jeździłem ze trzy lata. Ta, jasne. Znaczy może rzeczywiście nie jeździłem. Zresztą jeździłem czy nie jeździłem, to jak mówi ludowe przysłowie, po ch. to roztrząsać? Zarobiony byłem. Byliśmy. Bo to urodziło się jeden Szymek a potem urodziło się jedna Zuza, więc no trudno.
Teraz to zupełnie co innego. Szym ma 4 lata, Zuz półtora, więc możemy zacząć z tymi fotelikami jeździć. Zaczęliśmy zatem. Takie tam bujania wzdłuż Wisły ze startem w Skoczowie. Tyle, że to sporo trzeba się nt. takich bujań nauczyć. Bo np. jedziemy a tu Zuza zaczyna robić sceny. Się wącha i wykrywa kupę. Spoko - daj pampersa. Nie mam, nie zapakowaliśmy. Acha. Dzyń, dzyń. Tato, mógłbyś nam podrzucić pampersy pod wiadukt? Tak? Dzięki. I wszystko gra. Przewijanko i w drogę. Nie? Dlaczego Szymciu się drzesz w niebogłosy i robisz wszystko, żeby się wkręcić w przerzutę? Bo ty już nie chcesz? Ale dopiero pół godzinki jeździmy, choć pojedziemy do Ustronia na lody? Gdzie masz lody? No weź się nie wyrażaj... i tak dalej.
Przejechanie paru kilometrów zajmuje godziny, dzieci w międzyczasach chcą zamiennie lub symultanicznie kupę, siku, bułkę, banana, piciu, loda, robaczka, którego właśnie minęliśmy, kwiatka lub malinkę z krzaczka. Fajnie.
Nad Wisłą w Skoczowie © bezo
Teraz to zupełnie co innego. Szym ma 4 lata, Zuz półtora, więc możemy zacząć z tymi fotelikami jeździć. Zaczęliśmy zatem. Takie tam bujania wzdłuż Wisły ze startem w Skoczowie. Tyle, że to sporo trzeba się nt. takich bujań nauczyć. Bo np. jedziemy a tu Zuza zaczyna robić sceny. Się wącha i wykrywa kupę. Spoko - daj pampersa. Nie mam, nie zapakowaliśmy. Acha. Dzyń, dzyń. Tato, mógłbyś nam podrzucić pampersy pod wiadukt? Tak? Dzięki. I wszystko gra. Przewijanko i w drogę. Nie? Dlaczego Szymciu się drzesz w niebogłosy i robisz wszystko, żeby się wkręcić w przerzutę? Bo ty już nie chcesz? Ale dopiero pół godzinki jeździmy, choć pojedziemy do Ustronia na lody? Gdzie masz lody? No weź się nie wyrażaj... i tak dalej.
Przejechanie paru kilometrów zajmuje godziny, dzieci w międzyczasach chcą zamiennie lub symultanicznie kupę, siku, bułkę, banana, piciu, loda, robaczka, którego właśnie minęliśmy, kwiatka lub malinkę z krzaczka. Fajnie.
Nad Wisłą w Skoczowie © bezo
Niedziela, 21 sierpnia 2011Kategoria Spacerniak, Z dzieckami
km: | 62.20 | km teren: | 50.00 | czas: | 04:30 | km/h: | 13.82 |
SportyPal tako rzecze
A takie tam sobotnie bujanko po lasach głównie.
A takie tam sobotnie bujanko po lasach głównie.
Sobota, 23 lipca 2011Kategoria Spacerniak, Z dzieckami
km: | 76.30 | km teren: | 50.00 | czas: | 06:52 | km/h: | 11.11 |
Endomoderna, jak dowód na zaistnienie :)
No to tak. Śię tłumacząc objaśniam, że wskazania mądrego liczniczka i głupiego endomodo różnią się nieco (kilometrażowo) i sporo (czasowo), bo liczniczek pauzuje a endomodo jest niezmordowane albo nie umiem tego skonfigurować. Następnym razem potestujem to, co Blejs zachwala i zobaczem, co to warte.
Chwila historii -
Dwa tata temu w niezbyt odległęj galaktyce zrobiliśmy z Mają prawie tę samą trasę i... ale od początku.
Plan był taki, że jedziemy do Poraju, tam wsiadamy w poranny pociąg do Krakowa i wracamy sobie na rowerkach całodniowo. Niepewność pogody i niejasne przeczucie mojej cienkości spowodowały, że plany się zweryfikowały i zamieniły w wycieczkę objazdową. I dobrze. Bardzo dobrze.
Początki złego były miłe.
Popylaliśmy dziarsko nowiutkimi ścieżkami pełni sił i innych takich. Potem pojawił się pierwszy, taki dziecinny trochę podjazd, i zacząłem mieć wrażenie, że jest jakaś zdrada w moim organizmie. Ale cały czas trenowałem robienie dobrej miny do gry, która jeszcze taka zła mi się nie wydawała.
Potem gdzieś pod zamkiem w Bobolicach Kuba trochę przyglebił. Otrzepaliśmy go z błota, igliwia i drobnych kamyczków, sprawdziliśmy stan Kuby i roweru i pojechaliśmy dalej. Jak teraz tak sięgam pamięcią wstecz, to prawdopodobnie był to znak od jednego z bogów, żebyśmy dali se spokój z tymi wygłupami i wrócili na grila i piwo a nie wygłupiali się przed ludźmi. Znaczy głównie to był znak dla mnie. Bo Miśkowi jak się wydaje żadna trasa nie robi (mam syna cyborga - nie ma tu żadnych wątpliwości). Dla Kuby też to był znak, o czym przekonaliśmy się wieeele kilometrów dalej.
Ale wracając do tematu, czyli do mnie. Mnie chyba Bóg opuścił, że po blisko dwuletniej przerwie rzuciłem się na taką trasę. Niby nic wielkiego ale zdecydowanie nie dla takiego zaleniwionego typa jak ja. Co ja się nacierpiałem na każdym (KAŻDYM) podjeździe i na każdym (KAŻDYM) piaszczystym odcinku, to wiem tylko ja. I Kuba (bo miły z niego synek i czekał na tatusia. I Michał (bo miły z niego synek i czekał na nas obu kilka kilometrów z przodu. I reszta rodziny, bo chętnie im o swoich cierpieniach opowiadałem.
Tak czy siak przed dwoma laty, prawie całą trasę pokonałem w siodle bez większego problemu. Teraz natomiast, z tego siodła nader chętnie schodziłem przy każdej (KAŻDEJ) nadarzającej się okazji. Było mi bardzo smutno, jak na siebie patrzyłem. Wciąż mi trochę smutno w zasadzie.
Parę faktów.
Przed wyjazdem porajska waga zarzuciła mi 94 kg. Suka.
W czasie wycieczki wychlałem ze 4 litry płynów.
Bezpośrednio po powrocie waga uważał, że ważę 88,6 kg. Całkiem spory kawał bezo mi się gdzieś zapodział.
Rano waga zwróciła mi trochę mnie i zameldowała 92,4 kg.
Waga nie jest popsuta (testowałem ją na różnych ludziach i zwierzętach).
Myślę sobie, że następna wycieczka będzie jednak nieco krótsza, ok?
Acha - aktualizacja!
Bo ten upadek Kuby, to jednak miał konsekwencje. Na ok. 10-15 km przed końcem trasy, przerzutka w jego rowerze tak się dramatycznie rozklekotała, że chyba pójdzie do wymiany. Nie zauważyliśmy od razu zniszczeń, bo były sprytnie zakamuflowane i postępowały cichutko z dala od naszych ócz. I tyle.
No to tak. Śię tłumacząc objaśniam, że wskazania mądrego liczniczka i głupiego endomodo różnią się nieco (kilometrażowo) i sporo (czasowo), bo liczniczek pauzuje a endomodo jest niezmordowane albo nie umiem tego skonfigurować. Następnym razem potestujem to, co Blejs zachwala i zobaczem, co to warte.
Chwila historii -
Dwa tata temu w niezbyt odległęj galaktyce zrobiliśmy z Mają prawie tę samą trasę i... ale od początku.
Plan był taki, że jedziemy do Poraju, tam wsiadamy w poranny pociąg do Krakowa i wracamy sobie na rowerkach całodniowo. Niepewność pogody i niejasne przeczucie mojej cienkości spowodowały, że plany się zweryfikowały i zamieniły w wycieczkę objazdową. I dobrze. Bardzo dobrze.
Początki złego były miłe.
Zausznicy© bezo
Popylaliśmy dziarsko nowiutkimi ścieżkami pełni sił i innych takich. Potem pojawił się pierwszy, taki dziecinny trochę podjazd, i zacząłem mieć wrażenie, że jest jakaś zdrada w moim organizmie. Ale cały czas trenowałem robienie dobrej miny do gry, która jeszcze taka zła mi się nie wydawała.
Żarecki lans na bezdrożu© bezo
Potem gdzieś pod zamkiem w Bobolicach Kuba trochę przyglebił. Otrzepaliśmy go z błota, igliwia i drobnych kamyczków, sprawdziliśmy stan Kuby i roweru i pojechaliśmy dalej. Jak teraz tak sięgam pamięcią wstecz, to prawdopodobnie był to znak od jednego z bogów, żebyśmy dali se spokój z tymi wygłupami i wrócili na grila i piwo a nie wygłupiali się przed ludźmi. Znaczy głównie to był znak dla mnie. Bo Miśkowi jak się wydaje żadna trasa nie robi (mam syna cyborga - nie ma tu żadnych wątpliwości). Dla Kuby też to był znak, o czym przekonaliśmy się wieeele kilometrów dalej.
Ale wracając do tematu, czyli do mnie. Mnie chyba Bóg opuścił, że po blisko dwuletniej przerwie rzuciłem się na taką trasę. Niby nic wielkiego ale zdecydowanie nie dla takiego zaleniwionego typa jak ja. Co ja się nacierpiałem na każdym (KAŻDYM) podjeździe i na każdym (KAŻDYM) piaszczystym odcinku, to wiem tylko ja. I Kuba (bo miły z niego synek i czekał na tatusia. I Michał (bo miły z niego synek i czekał na nas obu kilka kilometrów z przodu. I reszta rodziny, bo chętnie im o swoich cierpieniach opowiadałem.
Tak czy siak przed dwoma laty, prawie całą trasę pokonałem w siodle bez większego problemu. Teraz natomiast, z tego siodła nader chętnie schodziłem przy każdej (KAŻDEJ) nadarzającej się okazji. Było mi bardzo smutno, jak na siebie patrzyłem. Wciąż mi trochę smutno w zasadzie.
Parę faktów.
Przed wyjazdem porajska waga zarzuciła mi 94 kg. Suka.
W czasie wycieczki wychlałem ze 4 litry płynów.
Bezpośrednio po powrocie waga uważał, że ważę 88,6 kg. Całkiem spory kawał bezo mi się gdzieś zapodział.
Rano waga zwróciła mi trochę mnie i zameldowała 92,4 kg.
Waga nie jest popsuta (testowałem ją na różnych ludziach i zwierzętach).
Myślę sobie, że następna wycieczka będzie jednak nieco krótsza, ok?
Acha - aktualizacja!
Bo ten upadek Kuby, to jednak miał konsekwencje. Na ok. 10-15 km przed końcem trasy, przerzutka w jego rowerze tak się dramatycznie rozklekotała, że chyba pójdzie do wymiany. Nie zauważyliśmy od razu zniszczeń, bo były sprytnie zakamuflowane i postępowały cichutko z dala od naszych ócz. I tyle.
Niedziela, 17 lipca 2011Kategoria Spacerniak, Z dzieckami, Z fotelikiem
km: | 17.70 | km teren: | 0.00 | czas: | 01:20 | km/h: | 13.28 |
On the road again© bezo
Po wielu, wielu latach obrastania w sadło, ruszono dupę. W towarzystwie, które w legendarnym międzyczasie nieco się rozrosło.
Świecie - przedstawiam Ci Szymka :)
Szymek© bezo
Poniedziałek, 18 stycznia 2010Kategoria Z dzieckami
km: | 0.00 | km teren: | 0.00 | czas: | km/h: |
Mam wrażenie, że tag "z dzieckami" zaczyna nam nabierać nowego wymiaru :)
bejbok© bezo
Środa, 16 września 2009Kategoria Sam, Kręcenie się
km: | 42.50 | km teren: | 5.00 | czas: | 02:32 | km/h: | 16.78 |
Po mieście i okolicach.