Wpisy archiwalne w kategorii
Spacerniak
Dystans całkowity: | 3015.84 km (w terenie 509.00 km; 16.88%) |
Czas w ruchu: | 202:30 |
Średnia prędkość: | 14.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.80 km/h |
Suma podjazdów: | 136100 m |
Suma kalorii: | 11270 kcal |
Liczba aktywności: | 84 |
Średnio na aktywność: | 35.90 km i 2h 24m |
Więcej statystyk |
Piątek, 15 czerwca 2007Kategoria Spacerniak
km: | 93.00 | km teren: | 10.00 | czas: | 05:46 | km/h: | 16.13 |
Dom - Jaworze - Górki - Ustroń - Wisła (pifko) i powrót.
Było podziwiane
Uzupełniano też płyny. (info dla zamieszkałych gdzieś tam - tak, w górach można nalać se wody ze źródełka do bidonu, napić się jej i wciąż żyć).
Gdy zaszła potrzeba, to ryzykowaliśmy życie w taki soposób.
lub w taki
Jak bone dydy tam jest ścieżka rowerowa i mam wrażenie, że prócz bajki i mnie nikt jej nie używa, bo jest też skrót. To smutna historia.
W drodze powrotnej zobaczyliśmy takie o
Kawasaki bodajże. Bardzo higieniczny środek transportu.
Było podziwiane
Uzupełniano też płyny. (info dla zamieszkałych gdzieś tam - tak, w górach można nalać se wody ze źródełka do bidonu, napić się jej i wciąż żyć).
Gdy zaszła potrzeba, to ryzykowaliśmy życie w taki soposób.
lub w taki
Jak bone dydy tam jest ścieżka rowerowa i mam wrażenie, że prócz bajki i mnie nikt jej nie używa, bo jest też skrót. To smutna historia.
W drodze powrotnej zobaczyliśmy takie o
Kawasaki bodajże. Bardzo higieniczny środek transportu.
Niedziela, 10 czerwca 2007Kategoria Spacerniak, Questy
km: | 98.40 | km teren: | 30.00 | czas: | 06:42 | km/h: | 14.69 |
Dom - Bielsko Sfera (zakup mapy, przeczekiwanie burzy) - Czechowice Dziedzice - Goczałkowice Zdrój zapora (kanapki)- Łąka - Pszczyna (lody na Rynku) - Łąka - przy Zbiorniku Łąckim - Studzionka - Strumień - Zabłocie - Mnich - Zaborze - Iłownica - Rudzica - Jasienica - Jaworze (kanapki) - Wapienica - Dom.
Wycieczka slalomem między burzami. Dwa razy nas ubrały w przeciwdeszczaki ale więcej razy im umknęliśmy. Poza tym wykryliśmy z bajką trochę obciachu u władców okolic Czechowic i Goczałkowic, przez rejony których idzie trans światowy szlak rowerowy Greenways. Spokojnie w tamtych okolicaach można bawić się w grę "O! Widziałem tabliczkę!". Jeździliśmy tym Grynłejsem od Wisły po Bielsko, i wszędzie oznaczenia wzorcowe. Prawie dla niewidomych. A tutaj pełno zmyłek i niedomówień. Wczoraj się zgubiliśmy a i dziś parę razy nas zawracało. Słabo choć bezdyskusyjnie pięknie. Świetne okolice na szwędanie się rowerkami.
Przedłużony weekend zakończono przejechawszy ponad 360 km w mało imponującym czasie. Nam pasi :)
Wycieczka slalomem między burzami. Dwa razy nas ubrały w przeciwdeszczaki ale więcej razy im umknęliśmy. Poza tym wykryliśmy z bajką trochę obciachu u władców okolic Czechowic i Goczałkowic, przez rejony których idzie trans światowy szlak rowerowy Greenways. Spokojnie w tamtych okolicaach można bawić się w grę "O! Widziałem tabliczkę!". Jeździliśmy tym Grynłejsem od Wisły po Bielsko, i wszędzie oznaczenia wzorcowe. Prawie dla niewidomych. A tutaj pełno zmyłek i niedomówień. Wczoraj się zgubiliśmy a i dziś parę razy nas zawracało. Słabo choć bezdyskusyjnie pięknie. Świetne okolice na szwędanie się rowerkami.
Przedłużony weekend zakończono przejechawszy ponad 360 km w mało imponującym czasie. Nam pasi :)
Sobota, 9 czerwca 2007Kategoria Babcia, rodzice, Questy, Spacerniak
km: | 74.50 | km teren: | 10.00 | czas: | 04:50 | km/h: | 15.41 |
Dom - Wapienica - Jawoże Nałęże - Górki Wielkie - Czarny Las - Nierodzim - Kisielów (Babcia) - OBIAD - Skoczów - Kiczyce - Pierściec - Iłowica - Rudzica - Międzyrzecze Dolne - Mazańcowice (gubimy szlak, bo ktoś podprowadził tabliczkę po czym go odnajdujemy w meandrach mazańcowickich arterii) - Trzy Lipki - Dom.
Piątek, 8 czerwca 2007Kategoria Questy, Spacerniak
km: | 106.70 | km teren: | 15.00 | czas: | 07:15 | km/h: | 14.72 |
Let's shake some dust.
Tak więc z domu do Pana Magika w celu naprawienia hamula. Wykonano, więc:
dom - Jaworze Nałęże, Górki różne- wzdłuż Wisły do Ustronia i Wisły. I to miał być koniec, ale bajka zobaczyła uczesników Beskid MTB Trophy i pognała za nimi jak szalona, wyprzedzając kilku po drodze. Szczęśliwie zaraz za daczą prezydencką wkręciła sobie przerzutkę w szprychy, i przestała zawodników deprymować. Dobiliśmy tylko do Przełęczy Kubalonka (761) na obiad i zaczęliśmy powrót.
Wyglądał jakoś tak:
Trochę nas ewentualność spotkania z Władzą wystraszyła i pomknęliśmy w dal z prędkością 56 km/h, co na rowerach z sakwami robi wrażenie w sumie. Przynajmniej na nas :).
Jakoś tak już pod Bielskiem stanęliśmy na chwilę, żeby pstryknąć to zdjęcie:
Dla nas to była pierwsza stówa.
Aha - z tych emocji zapomniałem wczoraj o rozmaitych anomaliach napisać. Otóż spotkaliśmy m.in. kalekiego psa Husky. Musiał być kaleki, bo szczekał. Nie mniej kaleka był również jedna autochtonka, która z uporem godnym duuużo lepszej sprawy, darła na rowerze lewą stroną regularnej ulicy, i była bezbrzeżnie zdziwiona tym, że swoją niezłomnością zmusiliśmy ją do zluzowania nam toru jazdy.
Tak więc z domu do Pana Magika w celu naprawienia hamula. Wykonano, więc:
dom - Jaworze Nałęże, Górki różne- wzdłuż Wisły do Ustronia i Wisły. I to miał być koniec, ale bajka zobaczyła uczesników Beskid MTB Trophy i pognała za nimi jak szalona, wyprzedzając kilku po drodze. Szczęśliwie zaraz za daczą prezydencką wkręciła sobie przerzutkę w szprychy, i przestała zawodników deprymować. Dobiliśmy tylko do Przełęczy Kubalonka (761) na obiad i zaczęliśmy powrót.
Wyglądał jakoś tak:
Trochę nas ewentualność spotkania z Władzą wystraszyła i pomknęliśmy w dal z prędkością 56 km/h, co na rowerach z sakwami robi wrażenie w sumie. Przynajmniej na nas :).
Jakoś tak już pod Bielskiem stanęliśmy na chwilę, żeby pstryknąć to zdjęcie:
Dla nas to była pierwsza stówa.
Aha - z tych emocji zapomniałem wczoraj o rozmaitych anomaliach napisać. Otóż spotkaliśmy m.in. kalekiego psa Husky. Musiał być kaleki, bo szczekał. Nie mniej kaleka był również jedna autochtonka, która z uporem godnym duuużo lepszej sprawy, darła na rowerze lewą stroną regularnej ulicy, i była bezbrzeżnie zdziwiona tym, że swoją niezłomnością zmusiliśmy ją do zluzowania nam toru jazdy.
Poniedziałek, 4 czerwca 2007Kategoria Blogowanie, Kręcenie się, Spacerniak
km: | 24.00 | km teren: | 3.00 | czas: | 01:43 | km/h: | 13.98 |
Wczoraj minął rok. Od rozmaitych rzeczy. Np. 3. czerwca ubiegłego roku się nam ochajtało z Bajką. Paręnaście godzin później, już 4. czerwca, dostaliśmy od naszych przyjaciół najzajebistrze prezenty, jakie moglibyśmy sobie wymarzyć - rowery. Dość kiepskie zresztą. Bajkowy makrokesz o wadze lekkiego czołgu z plastelinowymi obręczami i mój zabytek z pospawaną ramą i sześcioma przełożeniami. Były prześliczne. Nic to, że po kilku miesiacach oboje mieliśmy już nowe wierzchowce, ważne, że tamte dwa zapoczątkowały naszą Wielką Przygodę z Rowerami.
Jakiś czas później zacząłem pisać rowerowego blożka, którego pierwszy wpis wyglądał tak:
"Я не помню как я родился на свет Был он белым бля или зелёным Это не важно
To taki optymistyczny akcent na początek. Wiele takich nie będzie, bo życie rowerzysty in the city, to nie jest jakaś zasraniutka bułka z masłem. To bułka z czymś wiecej.
Ямайка! Я наверно родился в майке. На твоих руках На моих ногах -песок Я хожу без носок, босиком. Мои волосы ниже стандарта Мне нужна твоя карта."
Tak sobie podśpiewując piosenki Pjatnicy jechałem przez Kraków, bo tam wówczas mieszkaliśmy.
Teraz mam zamiar przenieść tamte wspominki tu, bo po pierwsze tamto miejsce trochę podupada, a po drugie - tu jest zdecydowanie bardziej odpowiednio pisać o rowezierstwie niż na blogu, pośród zawiedzionych miłości, straconych szans i innych takich życiowych rzeczy.
Ot co :)
* * *
Po tym, jak mój ślubny rower parę razy mnie... no, powiedzmy, że nie spełnił oczekiwań (w końcu był miejski i był damką, tak?), upatrzyłem sobie pojazd, zaallegrowałem i czekałem na przesyłkę.
Moje czekanie wyglądało tak
* * *
Dom - babcia (Stalownik) - Olszówka - Karbowa - Skarpowa - lotnisko - dom.
Jakiś czas później zacząłem pisać rowerowego blożka, którego pierwszy wpis wyglądał tak:
"Я не помню как я родился на свет Был он белым бля или зелёным Это не важно
To taki optymistyczny akcent na początek. Wiele takich nie będzie, bo życie rowerzysty in the city, to nie jest jakaś zasraniutka bułka z masłem. To bułka z czymś wiecej.
Ямайка! Я наверно родился в майке. На твоих руках На моих ногах -песок Я хожу без носок, босиком. Мои волосы ниже стандарта Мне нужна твоя карта."
Tak sobie podśpiewując piosenki Pjatnicy jechałem przez Kraków, bo tam wówczas mieszkaliśmy.
Teraz mam zamiar przenieść tamte wspominki tu, bo po pierwsze tamto miejsce trochę podupada, a po drugie - tu jest zdecydowanie bardziej odpowiednio pisać o rowezierstwie niż na blogu, pośród zawiedzionych miłości, straconych szans i innych takich życiowych rzeczy.
Ot co :)
* * *
Po tym, jak mój ślubny rower parę razy mnie... no, powiedzmy, że nie spełnił oczekiwań (w końcu był miejski i był damką, tak?), upatrzyłem sobie pojazd, zaallegrowałem i czekałem na przesyłkę.
Moje czekanie wyglądało tak
* * *
Dom - babcia (Stalownik) - Olszówka - Karbowa - Skarpowa - lotnisko - dom.
Niedziela, 3 czerwca 2007Kategoria Spacerniak, Questy
km: | 70.70 | km teren: | 8.00 | czas: | 05:00 | km/h: | 14.14 |
Dom - lotnisko - Wapienica - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729) - Szczyrk - Bystra - Rumcajs w Delicjach - rodzice Bajki - Cieszyńska - wzdłuż rzeczki opodal krzaczka do Wapienicy - lotnisko - dom.
(Liczniczek Bajki ma na tej samej trasie wskazuje o 800 metrow więcej ale ona ma słaby liczniczek :))
(Liczniczek Bajki ma na tej samej trasie wskazuje o 800 metrow więcej ale ona ma słaby liczniczek :))
Niedziela, 27 maja 2007Kategoria Spacerniak, Babcia, rodzice
km: | 66.73 | km teren: | 9.00 | czas: | 04:20 | km/h: | 15.40 |
Dom - Wapienica - Jaworze Średnie - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Czarny Las - Nierodzim - Kisielów - Babcia - i nazad: Dom.
Spacerkiem na niedzielny obiadek u babci :)
• • •
Tak więc weekend.
W piątek ci u nas lało. Nawet komandosi, którzy od tygodni rzucają mi się za oknem całymi dniami ze śmigłowca piątek se odpuścili, bo przecież żaden szanujący się kraj nie będzie prowadził działań wojennych przy takiej pieskiej pogodzie.
No ale przecież to nie była tradycyjnie pieska pogoda. Taka, co to siąpi, pluje itd., tylko normalne świeżutkie burze wiosenne, które po prostu zebrały się w naszej okolicy.
Jeździć nam się chciało, jak psom je... jeść, więc korzystając z przerwy w burzeniu się pogody, postanowiliśmy wyskoczyć na mały spacerkowy rekonesans w okolice Dębowca. Rekonesans, bo na sobotę zaplanowano zdobycie Szyndzielni, co w naszej profesjonalnej opinii, jest bardzo poważną sprawą.
Padało umiarkowanie z tendencją do "w ogóle", więc zaliczywszy Dębowiec (520) postanowiliśmy sprawdzić jak ta słynna droga na Szyndzielnię wygląda.
Tak więc wygląda dobrze, bo jest wygodnym, choć troszkę upierdliwym, długim podjazdem. W zasadzie bez większych problemów do górnej stacji kolejki linowej się da (myśmy troszkę podprowadzali ale o tym po tym). Ostatnie 200 metrów do schroniska, to spacer dla nas, bo po tych kamolcach na naszych rowerkach jechać się nie da. I tak wyszło jakoś, że wjechaliśmy na tę Szyndzielnię (1026). Oparliśmy się jednak pokusie, by jechać dalej, bo to "dalej", to przecież plan na sobotę. A poza tym zostawiliśmy w domu kota-niemowlaka, dla którego miał być to taki test samodzielności a dla nas odwagi (abo to wiadomo, co takiemu kotu do łba strzeli?). W sumie to 23 kilometry z okładem w ponad dwie i pół godziny ale duma nas rozpierała silnie, bo wjazd na Szyndzielnię, to nie w kij dmuchał. Kot spoko tak BTW.
Sobota - Big Day - trzeba wykonać, co zaplanowano. Pogoda w zasadzie kompletnie do dupy. Upalnie i duszno z wyraźnie wiszącą w powietrzu obietnicą burzy. Toczymy się zatem.
Dębowiec, Szyndzielnia i Klimczok (1117). Trochę prowadzenia zwłaszcza końcówka podejścia na Klimczok - stromo i kamieniście. Dalej wycieczka granią do Błatniej (917), Czupla (746) - a tu dygresyjka - parę dni wcześniej też byliślmy na Czuplu ale był to zupełnie inny Czupel. Mam wrażenie, że większość beskidzkich gór nazywa się Czupel, Magura albo Magurka - taki folklor. Dygresja dygresją a my śmigamy dalej do Nałęża i przez Wapienicę i lotnicho do domu. Ponad 38 kilometrów w licznikowym czasie 4 i pół godziny. Godzin było więcej - z siedem chyba, bo było jedzone, podziwiane i relaksowane.
Zabawne jest to, że mimo tego, co w trakcie jazdy twierdził mój organizm, muszę przyznać internetowym przewodnikom, że trasa jest raczej łatwa. Trzeba oczywiście mieć jakąś tam formę i trochę sił w zapasie, ale dla każdego, kto kula się po górkach, nie będzie stanowiła problemu.
Zanim powiem, co robiliśmy w niedzielę, napiszę coś w nawiasie.
NAWIAS
Jako facet na głos bym tego w życiu nie powiedział ale w nawiasie, to se mogę. Ta moja Bike'a, to jakiś cyborg normalnie. Wiecie, to taka mała czika jest. Jak toto podjeżdża, to się w głowie nie mieści. Nie ma w okolicy żadnego podjazdu, na którym nie zostawiłaby mnie w tyle. Ja na mięciutkich przerzutkach, mięciutkimi nóżkami drobię, zdobywając dzielnie metr za metrem, a Bike'a w tym czasie zapierdziela jak przecinak, zostawiając za sobą kurz, pożogę i mnie. Miła jest i grzeczna, to czasami na mnie poczeka i powie, że niby pić jej się chce, i że jest ciężko. A dupa tam jej ciężko. Po chwili wyrywa do przodu a ja pełznę za nią. Zaczynam myśleć o tym, żeby ją wystawiać do jakichś zawodów. Może coś na niej zarobię. Znaczy podając jej izotoniki i ręczniczki. Takie tam.
Pozostaje mi się tylko pocieszać tym, że jestem lepszy w zjazdach. To takie męskie. Jest hasło "zjeżdżaj!" i ja zjeżdżam. Mam nadzieję, że wyrobienie się w downhillu zajmie Bajce nie mniej niż dwa tygodnie, i przez cały ten czas będę mógł pławić się w chwale.
KONIEC NAWIASU
O czym ja tu miałem? Aha, niedziela.
No niedziela, to już relaks. Żadnego zdobywania szczytów itp. Wybraliśmy się po prostu na obiad do babci, czyli ok. 67 kilometrów w obie strony, bez sensacji i omdleń.
Zajebisty weekend jak to mówio :)
Spacerkiem na niedzielny obiadek u babci :)
• • •
Tak więc weekend.
W piątek ci u nas lało. Nawet komandosi, którzy od tygodni rzucają mi się za oknem całymi dniami ze śmigłowca piątek se odpuścili, bo przecież żaden szanujący się kraj nie będzie prowadził działań wojennych przy takiej pieskiej pogodzie.
No ale przecież to nie była tradycyjnie pieska pogoda. Taka, co to siąpi, pluje itd., tylko normalne świeżutkie burze wiosenne, które po prostu zebrały się w naszej okolicy.
Jeździć nam się chciało, jak psom je... jeść, więc korzystając z przerwy w burzeniu się pogody, postanowiliśmy wyskoczyć na mały spacerkowy rekonesans w okolice Dębowca. Rekonesans, bo na sobotę zaplanowano zdobycie Szyndzielni, co w naszej profesjonalnej opinii, jest bardzo poważną sprawą.
Padało umiarkowanie z tendencją do "w ogóle", więc zaliczywszy Dębowiec (520) postanowiliśmy sprawdzić jak ta słynna droga na Szyndzielnię wygląda.
Tak więc wygląda dobrze, bo jest wygodnym, choć troszkę upierdliwym, długim podjazdem. W zasadzie bez większych problemów do górnej stacji kolejki linowej się da (myśmy troszkę podprowadzali ale o tym po tym). Ostatnie 200 metrów do schroniska, to spacer dla nas, bo po tych kamolcach na naszych rowerkach jechać się nie da. I tak wyszło jakoś, że wjechaliśmy na tę Szyndzielnię (1026). Oparliśmy się jednak pokusie, by jechać dalej, bo to "dalej", to przecież plan na sobotę. A poza tym zostawiliśmy w domu kota-niemowlaka, dla którego miał być to taki test samodzielności a dla nas odwagi (abo to wiadomo, co takiemu kotu do łba strzeli?). W sumie to 23 kilometry z okładem w ponad dwie i pół godziny ale duma nas rozpierała silnie, bo wjazd na Szyndzielnię, to nie w kij dmuchał. Kot spoko tak BTW.
Sobota - Big Day - trzeba wykonać, co zaplanowano. Pogoda w zasadzie kompletnie do dupy. Upalnie i duszno z wyraźnie wiszącą w powietrzu obietnicą burzy. Toczymy się zatem.
Dębowiec, Szyndzielnia i Klimczok (1117). Trochę prowadzenia zwłaszcza końcówka podejścia na Klimczok - stromo i kamieniście. Dalej wycieczka granią do Błatniej (917), Czupla (746) - a tu dygresyjka - parę dni wcześniej też byliślmy na Czuplu ale był to zupełnie inny Czupel. Mam wrażenie, że większość beskidzkich gór nazywa się Czupel, Magura albo Magurka - taki folklor. Dygresja dygresją a my śmigamy dalej do Nałęża i przez Wapienicę i lotnicho do domu. Ponad 38 kilometrów w licznikowym czasie 4 i pół godziny. Godzin było więcej - z siedem chyba, bo było jedzone, podziwiane i relaksowane.
Zabawne jest to, że mimo tego, co w trakcie jazdy twierdził mój organizm, muszę przyznać internetowym przewodnikom, że trasa jest raczej łatwa. Trzeba oczywiście mieć jakąś tam formę i trochę sił w zapasie, ale dla każdego, kto kula się po górkach, nie będzie stanowiła problemu.
Zanim powiem, co robiliśmy w niedzielę, napiszę coś w nawiasie.
NAWIAS
Jako facet na głos bym tego w życiu nie powiedział ale w nawiasie, to se mogę. Ta moja Bike'a, to jakiś cyborg normalnie. Wiecie, to taka mała czika jest. Jak toto podjeżdża, to się w głowie nie mieści. Nie ma w okolicy żadnego podjazdu, na którym nie zostawiłaby mnie w tyle. Ja na mięciutkich przerzutkach, mięciutkimi nóżkami drobię, zdobywając dzielnie metr za metrem, a Bike'a w tym czasie zapierdziela jak przecinak, zostawiając za sobą kurz, pożogę i mnie. Miła jest i grzeczna, to czasami na mnie poczeka i powie, że niby pić jej się chce, i że jest ciężko. A dupa tam jej ciężko. Po chwili wyrywa do przodu a ja pełznę za nią. Zaczynam myśleć o tym, żeby ją wystawiać do jakichś zawodów. Może coś na niej zarobię. Znaczy podając jej izotoniki i ręczniczki. Takie tam.
Pozostaje mi się tylko pocieszać tym, że jestem lepszy w zjazdach. To takie męskie. Jest hasło "zjeżdżaj!" i ja zjeżdżam. Mam nadzieję, że wyrobienie się w downhillu zajmie Bajce nie mniej niż dwa tygodnie, i przez cały ten czas będę mógł pławić się w chwale.
KONIEC NAWIASU
O czym ja tu miałem? Aha, niedziela.
No niedziela, to już relaks. Żadnego zdobywania szczytów itp. Wybraliśmy się po prostu na obiad do babci, czyli ok. 67 kilometrów w obie strony, bez sensacji i omdleń.
Zajebisty weekend jak to mówio :)
Poniedziałek, 21 maja 2007Kategoria Spacerniak, Kręcenie się
km: | 18.00 | km teren: | 5.00 | czas: | 01:30 | km/h: | 12.00 |
Dom - Wapienica - Zapłocie - Trzy Lipki(386) - Sarni Stok - Rodzice - Dom
(Spacerek przedwieczorny)
(Spacerek przedwieczorny)
Czwartek, 17 maja 2007Kategoria Kręcenie się, Spacerniak
km: | 35.00 | km teren: | 10.00 | czas: | 02:00 | km/h: | 17.50 |
Dom-Pętla Wapienicka-Sarni Stok-Dom
Niedziela, 13 maja 2007Kategoria Spacerniak, Babcia, rodzice
km: | 76.00 | km teren: | 15.00 | czas: | 04:30 | km/h: | 16.89 |
Dom-Wapienica-Jaworze Średnie-Jaworze Nałęże-Górki Wielkie-Czarny Las-Nierodzim-Kisielów-Babcia- i nazad: Dom.