Wpisy archiwalne w kategorii
Questy
Dystans całkowity: | 2326.44 km (w terenie 678.63 km; 29.17%) |
Czas w ruchu: | 162:49 |
Średnia prędkość: | 14.29 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.40 km/h |
Suma podjazdów: | 265510 m |
Suma kalorii: | 17057 kcal |
Liczba aktywności: | 36 |
Średnio na aktywność: | 64.62 km i 4h 31m |
Więcej statystyk |
Sobota, 21 lipca 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 55.10 | km teren: | 9.00 | czas: | 04:37 | km/h: | 11.94 |
Dom - Straconka - Przełęcz Przegibek (663) - Gaiki (808) - Groniczki (839) - Przełęcz u Panienki (710) - Hrobacza Łąka (828) - Żarnówka, Międzybrodzie Bialskie - Międzybrodzie Żywieckie - Tresna - Zarzecze - Łodygowice - Wilkowice - Bystra - Dom.
Zachęceni wczorajszo-nocnymi burzami (że niby chłodniej będzie itd.), postanowiliśmy porzucić dzieci i z bajkom zdobyć ostatnie szczyty, których nam brakowało do czegoś, co z całą pewnością nazywa się Korona Bielska. No bo jak ma się nazywać, co? Na wszystko inne, co w zasięgu wzroku już wjechaliśmy więc dziś przyszedł czas na Hrobaczą.
Dychnęliśmy po podjechaniu na przełęcz Przegibek (tzn. trochę niżej), w punkcie widokowym...
i pomknęliśmy w dal. Raczej taką bardziej mgławą niż siną.
Z tym "chłodniej" nie sprawdziło się tak do końca ale w temacie "mokrzej" było spoko.
Trochę podprowadzanka na Gaiki, potem trochę sprowadzanka do przełęczy U Panienki.
Abo stromo i mokro i jakoś tak.
U tej Panienki jest takie źródełko, co to ma jakąś moc. Dziś mocy nie miało, bo ledwie z niego ciekło. Za to jak ruszyliśmy dalej, to taka jasność z nieba jebła, że zamarliśmy w oczekiwaniu na pojawienie się Pani Galadrieli. Gdzieś tam widać, jak silnie jestem zamarty.
Dotarliśmy do tej Hrobaczej Łąki i zrobiliśmy to, co robi tam każdy. Machnęliśmy fotę krzyża od dołu.
Potem zjazd szosą formalnie asfaltową do Żarnówki i rzucanie okiem na glajciarzy nad Żarem. Na zdjęciu nie widać, bo to słaby aparat jest.
Z mostu tęsknym wzrokiem omiatam Żar, szkołę szybowcową a szczególnie jej internat, gdyż posiadam miłe wspomnienia związane z rzeczonymi.
Patrzymy jeszcze z zapory w Tresnej jak małolaty ścigają się na Optimistach i wyruszamy na poszukiwanie pożywienia i wracamy upoceni do dom.
Teraz trza nakarmić dziecka, bo oni też umordowani całodzienną walką z kompami :).
Zachęceni wczorajszo-nocnymi burzami (że niby chłodniej będzie itd.), postanowiliśmy porzucić dzieci i z bajkom zdobyć ostatnie szczyty, których nam brakowało do czegoś, co z całą pewnością nazywa się Korona Bielska. No bo jak ma się nazywać, co? Na wszystko inne, co w zasięgu wzroku już wjechaliśmy więc dziś przyszedł czas na Hrobaczą.
Dychnęliśmy po podjechaniu na przełęcz Przegibek (tzn. trochę niżej), w punkcie widokowym...
i pomknęliśmy w dal. Raczej taką bardziej mgławą niż siną.
Z tym "chłodniej" nie sprawdziło się tak do końca ale w temacie "mokrzej" było spoko.
Trochę podprowadzanka na Gaiki, potem trochę sprowadzanka do przełęczy U Panienki.
Abo stromo i mokro i jakoś tak.
U tej Panienki jest takie źródełko, co to ma jakąś moc. Dziś mocy nie miało, bo ledwie z niego ciekło. Za to jak ruszyliśmy dalej, to taka jasność z nieba jebła, że zamarliśmy w oczekiwaniu na pojawienie się Pani Galadrieli. Gdzieś tam widać, jak silnie jestem zamarty.
Dotarliśmy do tej Hrobaczej Łąki i zrobiliśmy to, co robi tam każdy. Machnęliśmy fotę krzyża od dołu.
Potem zjazd szosą formalnie asfaltową do Żarnówki i rzucanie okiem na glajciarzy nad Żarem. Na zdjęciu nie widać, bo to słaby aparat jest.
Z mostu tęsknym wzrokiem omiatam Żar, szkołę szybowcową a szczególnie jej internat, gdyż posiadam miłe wspomnienia związane z rzeczonymi.
Patrzymy jeszcze z zapory w Tresnej jak małolaty ścigają się na Optimistach i wyruszamy na poszukiwanie pożywienia i wracamy upoceni do dom.
Teraz trza nakarmić dziecka, bo oni też umordowani całodzienną walką z kompami :).
Sobota, 30 czerwca 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 71.00 | km teren: | 10.00 | czas: | 05:05 | km/h: | 13.97 |
Dom - Wapienica - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Brenna - Równica (884) - Ustroń - Górki Wielkie - Jaworze Nałęże - Wapienica - Dom.
Miał być mega quest a wyszła taka tam wycieczka. Dobre i to, bo raz - straszniem się za rowerem stęsknił, a dwa - ludzie ze świata przybywają, spotykają się w Zamkowej a tam, za nabycie dwóch Pilsnerów dają kufel.
No i właśnie mam trzy.
Ale nic to - pomknięto koło południa jak ten wiatr normalnie (w roli wiatru gościnnie bajka).
Potem to już nie wiadomo. Myśmy te rowery prowadzili...
czy po prostu szlak nas prowadził...
Przy zjazdach zaczęliśmy trochę kumać, dlaczego tam na dole, na początku szlaku było podkreślone, że to zdecydowanie piechurska trasa.
Dotarliśmy na tę Równicę, rzuciliśmy spojrzeniem w dal, i nie bez satysfakcji stwierdziliśmy, że tamtejsza dal, to takie o...
Fajnie, fajnie ale jutro jadę po potomstwo i od następnego razu kulamy się we czwórkę. Jest git.
Miał być mega quest a wyszła taka tam wycieczka. Dobre i to, bo raz - straszniem się za rowerem stęsknił, a dwa - ludzie ze świata przybywają, spotykają się w Zamkowej a tam, za nabycie dwóch Pilsnerów dają kufel.
No i właśnie mam trzy.
Ale nic to - pomknięto koło południa jak ten wiatr normalnie (w roli wiatru gościnnie bajka).
Potem to już nie wiadomo. Myśmy te rowery prowadzili...
czy po prostu szlak nas prowadził...
Przy zjazdach zaczęliśmy trochę kumać, dlaczego tam na dole, na początku szlaku było podkreślone, że to zdecydowanie piechurska trasa.
Dotarliśmy na tę Równicę, rzuciliśmy spojrzeniem w dal, i nie bez satysfakcji stwierdziliśmy, że tamtejsza dal, to takie o...
Fajnie, fajnie ale jutro jadę po potomstwo i od następnego razu kulamy się we czwórkę. Jest git.
Niedziela, 10 czerwca 2007Kategoria Spacerniak, Questy
km: | 98.40 | km teren: | 30.00 | czas: | 06:42 | km/h: | 14.69 |
Dom - Bielsko Sfera (zakup mapy, przeczekiwanie burzy) - Czechowice Dziedzice - Goczałkowice Zdrój zapora (kanapki)- Łąka - Pszczyna (lody na Rynku) - Łąka - przy Zbiorniku Łąckim - Studzionka - Strumień - Zabłocie - Mnich - Zaborze - Iłownica - Rudzica - Jasienica - Jaworze (kanapki) - Wapienica - Dom.
Wycieczka slalomem między burzami. Dwa razy nas ubrały w przeciwdeszczaki ale więcej razy im umknęliśmy. Poza tym wykryliśmy z bajką trochę obciachu u władców okolic Czechowic i Goczałkowic, przez rejony których idzie trans światowy szlak rowerowy Greenways. Spokojnie w tamtych okolicaach można bawić się w grę "O! Widziałem tabliczkę!". Jeździliśmy tym Grynłejsem od Wisły po Bielsko, i wszędzie oznaczenia wzorcowe. Prawie dla niewidomych. A tutaj pełno zmyłek i niedomówień. Wczoraj się zgubiliśmy a i dziś parę razy nas zawracało. Słabo choć bezdyskusyjnie pięknie. Świetne okolice na szwędanie się rowerkami.
Przedłużony weekend zakończono przejechawszy ponad 360 km w mało imponującym czasie. Nam pasi :)
Wycieczka slalomem między burzami. Dwa razy nas ubrały w przeciwdeszczaki ale więcej razy im umknęliśmy. Poza tym wykryliśmy z bajką trochę obciachu u władców okolic Czechowic i Goczałkowic, przez rejony których idzie trans światowy szlak rowerowy Greenways. Spokojnie w tamtych okolicaach można bawić się w grę "O! Widziałem tabliczkę!". Jeździliśmy tym Grynłejsem od Wisły po Bielsko, i wszędzie oznaczenia wzorcowe. Prawie dla niewidomych. A tutaj pełno zmyłek i niedomówień. Wczoraj się zgubiliśmy a i dziś parę razy nas zawracało. Słabo choć bezdyskusyjnie pięknie. Świetne okolice na szwędanie się rowerkami.
Przedłużony weekend zakończono przejechawszy ponad 360 km w mało imponującym czasie. Nam pasi :)
Sobota, 9 czerwca 2007Kategoria Babcia, rodzice, Questy, Spacerniak
km: | 74.50 | km teren: | 10.00 | czas: | 04:50 | km/h: | 15.41 |
Dom - Wapienica - Jawoże Nałęże - Górki Wielkie - Czarny Las - Nierodzim - Kisielów (Babcia) - OBIAD - Skoczów - Kiczyce - Pierściec - Iłowica - Rudzica - Międzyrzecze Dolne - Mazańcowice (gubimy szlak, bo ktoś podprowadził tabliczkę po czym go odnajdujemy w meandrach mazańcowickich arterii) - Trzy Lipki - Dom.
Piątek, 8 czerwca 2007Kategoria Questy, Spacerniak
km: | 106.70 | km teren: | 15.00 | czas: | 07:15 | km/h: | 14.72 |
Let's shake some dust.
Tak więc z domu do Pana Magika w celu naprawienia hamula. Wykonano, więc:
dom - Jaworze Nałęże, Górki różne- wzdłuż Wisły do Ustronia i Wisły. I to miał być koniec, ale bajka zobaczyła uczesników Beskid MTB Trophy i pognała za nimi jak szalona, wyprzedzając kilku po drodze. Szczęśliwie zaraz za daczą prezydencką wkręciła sobie przerzutkę w szprychy, i przestała zawodników deprymować. Dobiliśmy tylko do Przełęczy Kubalonka (761) na obiad i zaczęliśmy powrót.
Wyglądał jakoś tak:
Trochę nas ewentualność spotkania z Władzą wystraszyła i pomknęliśmy w dal z prędkością 56 km/h, co na rowerach z sakwami robi wrażenie w sumie. Przynajmniej na nas :).
Jakoś tak już pod Bielskiem stanęliśmy na chwilę, żeby pstryknąć to zdjęcie:
Dla nas to była pierwsza stówa.
Aha - z tych emocji zapomniałem wczoraj o rozmaitych anomaliach napisać. Otóż spotkaliśmy m.in. kalekiego psa Husky. Musiał być kaleki, bo szczekał. Nie mniej kaleka był również jedna autochtonka, która z uporem godnym duuużo lepszej sprawy, darła na rowerze lewą stroną regularnej ulicy, i była bezbrzeżnie zdziwiona tym, że swoją niezłomnością zmusiliśmy ją do zluzowania nam toru jazdy.
Tak więc z domu do Pana Magika w celu naprawienia hamula. Wykonano, więc:
dom - Jaworze Nałęże, Górki różne- wzdłuż Wisły do Ustronia i Wisły. I to miał być koniec, ale bajka zobaczyła uczesników Beskid MTB Trophy i pognała za nimi jak szalona, wyprzedzając kilku po drodze. Szczęśliwie zaraz za daczą prezydencką wkręciła sobie przerzutkę w szprychy, i przestała zawodników deprymować. Dobiliśmy tylko do Przełęczy Kubalonka (761) na obiad i zaczęliśmy powrót.
Wyglądał jakoś tak:
Trochę nas ewentualność spotkania z Władzą wystraszyła i pomknęliśmy w dal z prędkością 56 km/h, co na rowerach z sakwami robi wrażenie w sumie. Przynajmniej na nas :).
Jakoś tak już pod Bielskiem stanęliśmy na chwilę, żeby pstryknąć to zdjęcie:
Dla nas to była pierwsza stówa.
Aha - z tych emocji zapomniałem wczoraj o rozmaitych anomaliach napisać. Otóż spotkaliśmy m.in. kalekiego psa Husky. Musiał być kaleki, bo szczekał. Nie mniej kaleka był również jedna autochtonka, która z uporem godnym duuużo lepszej sprawy, darła na rowerze lewą stroną regularnej ulicy, i była bezbrzeżnie zdziwiona tym, że swoją niezłomnością zmusiliśmy ją do zluzowania nam toru jazdy.
Czwartek, 7 czerwca 2007Kategoria Questy
km: | 83.50 | km teren: | 6.00 | czas: | 05:21 | km/h: | 15.61 |
Dom - Bystra (tu nad rzeczką, z dużą prędkością wyprzedził nas Bruce prawdopodobnie) - Wilkowice - Łodygowice - Tresna - Oczków - Kocierz Moszczanicki - Przełęcz Kocierska (718).
No dalej miało być pięknie - czerwonym szlakiem przez różne szczyty na Żar i do domu.
Miało być pięknie ale nie było, bo jak to mowią - rzuciło żabami. Nie wiem, co mają na myśli ci, co tak mowią, ale na przełęczy oznaczało to burzę, drugą burzę, kolejną a potem następną. Były błyskawice, grzmoty, gradobicie i dowolna ilość wody lejącej się z nieba. Czekaliśmy z moją bajką ponad godzinę na jakąś (jakąkolwiek) zmianę i się nie doczekaliśmy.
Powrót tą sama drogą ale z niespodziankami. A to szlag trafił mi linkę od tylnego hamulca, a to bajce szlag trafił liczniczek, a to po zjechaniu z przełęczy skończyła się burza, choć deszcz nękał nas jeszcze przez dobre 20 kilometrów. BTW - zjazd (nawet asfaltem) bez tylnego hamulca wcale nie jest fajny.
Acha - bajka rozsiewa plotki, że coś tam nie posłuchałem jej i zamokłem, zmarzłem, rzucałem przez co mięsem itd. Otóż nie kłamie. Taa...
No dalej miało być pięknie - czerwonym szlakiem przez różne szczyty na Żar i do domu.
Miało być pięknie ale nie było, bo jak to mowią - rzuciło żabami. Nie wiem, co mają na myśli ci, co tak mowią, ale na przełęczy oznaczało to burzę, drugą burzę, kolejną a potem następną. Były błyskawice, grzmoty, gradobicie i dowolna ilość wody lejącej się z nieba. Czekaliśmy z moją bajką ponad godzinę na jakąś (jakąkolwiek) zmianę i się nie doczekaliśmy.
Powrót tą sama drogą ale z niespodziankami. A to szlag trafił mi linkę od tylnego hamulca, a to bajce szlag trafił liczniczek, a to po zjechaniu z przełęczy skończyła się burza, choć deszcz nękał nas jeszcze przez dobre 20 kilometrów. BTW - zjazd (nawet asfaltem) bez tylnego hamulca wcale nie jest fajny.
Acha - bajka rozsiewa plotki, że coś tam nie posłuchałem jej i zamokłem, zmarzłem, rzucałem przez co mięsem itd. Otóż nie kłamie. Taa...
Niedziela, 3 czerwca 2007Kategoria Spacerniak, Questy
km: | 70.70 | km teren: | 8.00 | czas: | 05:00 | km/h: | 14.14 |
Dom - lotnisko - Wapienica - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729) - Szczyrk - Bystra - Rumcajs w Delicjach - rodzice Bajki - Cieszyńska - wzdłuż rzeczki opodal krzaczka do Wapienicy - lotnisko - dom.
(Liczniczek Bajki ma na tej samej trasie wskazuje o 800 metrow więcej ale ona ma słaby liczniczek :))
(Liczniczek Bajki ma na tej samej trasie wskazuje o 800 metrow więcej ale ona ma słaby liczniczek :))
Sobota, 26 maja 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 38.24 | km teren: | 15.63 | czas: | 04:30 | km/h: | 8.50 |
Dom - Dębowiec (520) - Szyndzielnia (1026) - Klimczok (1117) - Błatnia (917) - Czupel (746) - Jaworze Nałęże - Wapienica - Lotnisko - Dom
Burze chodziły wokół, ale nas ominęły. Trochę było prowadzone, bo za cienkie oponki i za cienki bajker na niektóre kamolce. Gorąco i duszno.
Burze chodziły wokół, ale nas ominęły. Trochę było prowadzone, bo za cienkie oponki i za cienki bajker na niektóre kamolce. Gorąco i duszno.
Piątek, 25 maja 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 23.20 | km teren: | 15.00 | czas: | 02:40 | km/h: | 8.70 |
Dom - Dębowiec(520) - Szyndzielnia (1026) - Dębowiec - Lotnisko - Dom
Po 16.30. Trochę w deszczu.
Po 16.30. Trochę w deszczu.
Niedziela, 20 maja 2007Kategoria Szczytowanie, Questy
km: | 58.70 | km teren: | 25.00 | czas: | 05:30 | km/h: | 10.67 |
Dom-Przegibek(663)-Magurka Wilkowicka(909)-Czupel(933)-Suchy Wierch(799)-Czernichów-Tresna-Łodygowice-Wilkowice-Babcia-Dom-Sarni Stok-Dom
Podprowadzone było pod Magurkę i przed Czernichowem. I podczas finalnego gradobicia w rwących potokach na Beskidzkim :)
• • •
W sobotę Bike'a miała tzw. Grupę w Krakowie, więc w tajemnicy przed nią rzuciłem się na Pętlę Wapienicką z zamiarem dokonania jej bez podchodzenia. Zaliczono co zaskutkowało dumą i zadyszką. Potem wycieczka na Sarni Stok w celu wybadania tzw. wpłatomatu mBanku i powrót. Ok. 30 km w 2 godziny i luz. Uznałem, że dzień zaliczony i zająłem się pracą, co to ona chciała mi spieprzyć weekend.
Niedziela natomiast... hmm... Zakładam, że jakieś skoki ciśnienia atmosferycznego pomieszały nam w głowach.
Z powodu mi bliżej nieznanego obudziłem się o szóstej rano i nie mogłem spać. W niedzielę. Pozwoliłem Bike'ce poleżakować do ósmej i zerwałem ją z wyra. To, że pojedziemy ma Magurkę ustaliliśmy wieczorem, teraz mieliśmy ustalić którędy.
Zrobiliśmy więc tak: Straconką do Przegibka (663), potem w pocie całego człowieka na Magurkę (909). Tu sporo było prowadzone, bo stromizna, to jedno - dałoby się z nią żyć, ale kamolce, to inna rzecz. Może jako alibi dla podprowadzania będzie to, że kolesiowie na fullach też dawali z buta.
Tak więc Magurka, schronisko, drożyzna - nic tylko trza jechać dalej. Pomykamy w stronę Czupla. Bike'a woła mnię na stronę, żebym (tak, jak ona) mógł se podziwić widok, podjeżdżam cały zapatrzony z prędkością, której liczniczek nie wykrywa, zagapiam się i walę całym organizmem oraz maszyną w Bike'ę oraz jej bajka, wypierdzielamy się na trawę i masą swą lekko wyginam jej tylną przerzuteczkę. Tak to jest, jak ludziom emocji brakuje. Próbują żałośnie fabrykować se wypadki niby, żeby się potem przechwalać.
Ale spoko - dojeżdżamy do Czupla (933). Tabliczka mówi, że właśnie zaliczyliśmy najwyższy szczyt Beskidu Małego. W sumie miłe, nie?
Pomykamy dalej przez Suchy Wierch (799) do Czernichowa. Zjazd taką rynną pełną kamolców, liści i innej ściółki skutkuje tym, że sporo jest sprowadzania. W końcu nie jeździmy na fullach a na crossach. Zresztą z nieodpowiednimi raczej na góry oponami (co czym prędzej będzie zmienione). W Tresnej posilamy się piwkiem oraz kiełbasą i przez Łodygowice i Wilkowice docieramy do babci na herbatę. Nie bawimy tam długo, bo zapowiedział się mój szef z wizytą. Wizyta istotna, bo przywozi mi chłopina nowego kompa i monitorzysko 20". Wszystko ze znaneji lubianej serii "wyjebanewkosmos".
Do domku więc. Ze stanem liczniczka 46,5 km i czasem 4.30 czekamy na Jędrusia. Jędruś jest o czasie, przekazuje sprzęcicho i znika. My zaś mamy jeszcze do wykonania sprawdzone wczoraj Tesco, w którym jest wpłatomat, bo trza konto zasilić ciepłą jeszcze kasiorką. Trasa niewielka. Po mieście, chodniczkami, 12 km w obie strony, czyli góra godzinny spacerek.
Nooo... i tak w zasadzie było. W zasadzie, bo jako wieloletni juzer mbankowych wpłatomatów powinienem był wiedzieć,że zasada jest taka: im bardziej jest niedziela oraz im dalej od miejsca zamieszkania wpłatomat się znajduje, tym bardziej nie działa. Wróciliśmy więc. Tak gdzieś w połowie drogi zagrzmiało. Potem jeszcze raz, a potem już się wylało oraz wysypało. Wylała się na nas CAŁA woda z nieba oraz wysypał CAŁY pokruszony, niebiański lód. Przez te 10 minut pozostałej drogi do domu, jechaliśmy w malowniczych strugach deszczu i gradu, w fontannach wody spod kół, przedzierając się przez rwące rzeczki, w które zamieniły się ulice. Przemoczeni tak dokładnie, jak to bywa po wskoczeniu do wody uznaliśmy zgodnie, że to była najfajniejsza przygoda niedzieli. Bo po pierwsze było dość ciepło, a po drugie ślicznie umyło nam rowerki, ujebane przez te wycieczki, jak nieboskie stworzenia. A po trzecie, to dość zabawne jadąc pośród potopu starać się utrzymać kierunek i równowagę, zachować życie, jednocześnie wytrzepując kulki gradu z sandałków. Przednia zabawa doprawdy.
Nic to - jeszcze parę gór do ujeżdżenia nam tu zostało :)
Podprowadzone było pod Magurkę i przed Czernichowem. I podczas finalnego gradobicia w rwących potokach na Beskidzkim :)
• • •
W sobotę Bike'a miała tzw. Grupę w Krakowie, więc w tajemnicy przed nią rzuciłem się na Pętlę Wapienicką z zamiarem dokonania jej bez podchodzenia. Zaliczono co zaskutkowało dumą i zadyszką. Potem wycieczka na Sarni Stok w celu wybadania tzw. wpłatomatu mBanku i powrót. Ok. 30 km w 2 godziny i luz. Uznałem, że dzień zaliczony i zająłem się pracą, co to ona chciała mi spieprzyć weekend.
Niedziela natomiast... hmm... Zakładam, że jakieś skoki ciśnienia atmosferycznego pomieszały nam w głowach.
Z powodu mi bliżej nieznanego obudziłem się o szóstej rano i nie mogłem spać. W niedzielę. Pozwoliłem Bike'ce poleżakować do ósmej i zerwałem ją z wyra. To, że pojedziemy ma Magurkę ustaliliśmy wieczorem, teraz mieliśmy ustalić którędy.
Zrobiliśmy więc tak: Straconką do Przegibka (663), potem w pocie całego człowieka na Magurkę (909). Tu sporo było prowadzone, bo stromizna, to jedno - dałoby się z nią żyć, ale kamolce, to inna rzecz. Może jako alibi dla podprowadzania będzie to, że kolesiowie na fullach też dawali z buta.
Tak więc Magurka, schronisko, drożyzna - nic tylko trza jechać dalej. Pomykamy w stronę Czupla. Bike'a woła mnię na stronę, żebym (tak, jak ona) mógł se podziwić widok, podjeżdżam cały zapatrzony z prędkością, której liczniczek nie wykrywa, zagapiam się i walę całym organizmem oraz maszyną w Bike'ę oraz jej bajka, wypierdzielamy się na trawę i masą swą lekko wyginam jej tylną przerzuteczkę. Tak to jest, jak ludziom emocji brakuje. Próbują żałośnie fabrykować se wypadki niby, żeby się potem przechwalać.
Ale spoko - dojeżdżamy do Czupla (933). Tabliczka mówi, że właśnie zaliczyliśmy najwyższy szczyt Beskidu Małego. W sumie miłe, nie?
Pomykamy dalej przez Suchy Wierch (799) do Czernichowa. Zjazd taką rynną pełną kamolców, liści i innej ściółki skutkuje tym, że sporo jest sprowadzania. W końcu nie jeździmy na fullach a na crossach. Zresztą z nieodpowiednimi raczej na góry oponami (co czym prędzej będzie zmienione). W Tresnej posilamy się piwkiem oraz kiełbasą i przez Łodygowice i Wilkowice docieramy do babci na herbatę. Nie bawimy tam długo, bo zapowiedział się mój szef z wizytą. Wizyta istotna, bo przywozi mi chłopina nowego kompa i monitorzysko 20". Wszystko ze znaneji lubianej serii "wyjebanewkosmos".
Do domku więc. Ze stanem liczniczka 46,5 km i czasem 4.30 czekamy na Jędrusia. Jędruś jest o czasie, przekazuje sprzęcicho i znika. My zaś mamy jeszcze do wykonania sprawdzone wczoraj Tesco, w którym jest wpłatomat, bo trza konto zasilić ciepłą jeszcze kasiorką. Trasa niewielka. Po mieście, chodniczkami, 12 km w obie strony, czyli góra godzinny spacerek.
Nooo... i tak w zasadzie było. W zasadzie, bo jako wieloletni juzer mbankowych wpłatomatów powinienem był wiedzieć,że zasada jest taka: im bardziej jest niedziela oraz im dalej od miejsca zamieszkania wpłatomat się znajduje, tym bardziej nie działa. Wróciliśmy więc. Tak gdzieś w połowie drogi zagrzmiało. Potem jeszcze raz, a potem już się wylało oraz wysypało. Wylała się na nas CAŁA woda z nieba oraz wysypał CAŁY pokruszony, niebiański lód. Przez te 10 minut pozostałej drogi do domu, jechaliśmy w malowniczych strugach deszczu i gradu, w fontannach wody spod kół, przedzierając się przez rwące rzeczki, w które zamieniły się ulice. Przemoczeni tak dokładnie, jak to bywa po wskoczeniu do wody uznaliśmy zgodnie, że to była najfajniejsza przygoda niedzieli. Bo po pierwsze było dość ciepło, a po drugie ślicznie umyło nam rowerki, ujebane przez te wycieczki, jak nieboskie stworzenia. A po trzecie, to dość zabawne jadąc pośród potopu starać się utrzymać kierunek i równowagę, zachować życie, jednocześnie wytrzepując kulki gradu z sandałków. Przednia zabawa doprawdy.
Nic to - jeszcze parę gór do ujeżdżenia nam tu zostało :)