Wpisy archiwalne w kategorii
Questy
Dystans całkowity: | 2326.44 km (w terenie 678.63 km; 29.17%) |
Czas w ruchu: | 162:49 |
Średnia prędkość: | 14.29 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.40 km/h |
Suma podjazdów: | 265510 m |
Suma kalorii: | 17057 kcal |
Liczba aktywności: | 36 |
Średnio na aktywność: | 64.62 km i 4h 31m |
Więcej statystyk |
Sobota, 11 lipca 2009Kategoria Questy, Z dzieckami
km: | 70.80 | km teren: | 0.00 | czas: | 04:42 | km/h: | 15.06 |
Bielsko - Przegibek (663) - Międzybrodzia - Tresna - Żywiec - Lipowa - Buczkowice - Bystra - Bielsko.
Uświadomiliśmy sobie wczoraj wieczorem, że nie byliśmy jeszcze w Żywcu. Na rowerach w sensie. No to już byliśmy.
Co ja się namęczyłęm, to omatko. Ale było miło. Przy zjeździe z przegibka nieco przywiało/ Bajka i ja ubraliśmy się w coś na górze ale chłopaki dziarsko puściły się w dół ubrani na krótko. Urządzonko licznikowe odnotowało 14 st. Zuchy chłopaki :)
Po przemęczeniu się z Przegibkiem myślałem, że to już koniec męczarni. A gdzie tam. "Słowacka" strona Jeziora Żywieckiego ma dość pofałdowany brzeg i jest parę miejsc wymagających odrobiny potu (i łez w moim przypadku - reszta nie narzekała). I ten ruch... słabo tak.
Posililiśmy się na żywieckim rynku przy wtórze motocklowych silników (chłopaki się prężyły n przegazówkach) i pojechaliśmy dalej.
Przedarliśmy się na słuszną stronę ruchliwej drogi na Zwardoń, taką nowoczesną konstrukcją.
Tam w tle jest prawdziwa Słowacja. Strefa euro - te rzeczy.
Potem popatrzyliśmy na Skrzyczne z nieznanej nam dotychczas strony.
I tyle :)
Uświadomiliśmy sobie wczoraj wieczorem, że nie byliśmy jeszcze w Żywcu. Na rowerach w sensie. No to już byliśmy.
Co ja się namęczyłęm, to omatko. Ale było miło. Przy zjeździe z przegibka nieco przywiało/ Bajka i ja ubraliśmy się w coś na górze ale chłopaki dziarsko puściły się w dół ubrani na krótko. Urządzonko licznikowe odnotowało 14 st. Zuchy chłopaki :)
Po przemęczeniu się z Przegibkiem myślałem, że to już koniec męczarni. A gdzie tam. "Słowacka" strona Jeziora Żywieckiego ma dość pofałdowany brzeg i jest parę miejsc wymagających odrobiny potu (i łez w moim przypadku - reszta nie narzekała). I ten ruch... słabo tak.
Posililiśmy się na żywieckim rynku przy wtórze motocklowych silników (chłopaki się prężyły n przegazówkach) i pojechaliśmy dalej.
Przedarliśmy się na słuszną stronę ruchliwej drogi na Zwardoń, taką nowoczesną konstrukcją.
Wycieczka górska :)© bezo
Tam w tle jest prawdziwa Słowacja. Strefa euro - te rzeczy.
Potem popatrzyliśmy na Skrzyczne z nieznanej nam dotychczas strony.
Skrzyczne od strony Godziszki© bezo
I tyle :)
Sobota, 9 maja 2009Kategoria Questy
km: | 41.20 | km teren: | 5.00 | czas: | 03:03 | km/h: | 13.51 |
Kisielów-Godziszów-Goleszów-Leszna Górna-Horni Listna-Dolni Listna-Trinec-Borek-Kojkovice-Kojkowice-Puńców-Cieszyn-Czeski Cieszyn-Cieszyn-Zamarski-Gumna-Ogrodzona-Kisielów.
Mieliśmy pojechać do Cieszyna spotkać się z polsko-włoskimi znajomymi. I pojechaliśmy, tylko że trochę naokoło. Bo jakoś tak.
Po drodze minęły nas fajne ruiny diabli wiedzą czego. Wyglądają dość współcześnie a zrujnowane są iście średniowiecznie.
Miejscowych nie pytaliśmy co to, bo co nam tam miejscowi będę się mądrzyć.
Ruszyliśmy śmiało do Czech Świetlistym Szlakiem.
Ledwieśmy przekroczyli To, Co Kiedyś Było Granicą, a na mijanych tablicach ogłoszeniowych ukazały nam się plakaty reklamujące starożytnych Czechów. Bajka popadła w niekłamany zachwyt.
W zachwyt można też wpaść nad mnogością form i treści znaków napotykanych po drodze.
Droga dla tandemów jest nasza ale oko boga już czeskie. Czesi zresztą rzeczywiście mają trasy rowerowe w kolorze ecru oraz mają je świetne. W ogóle drogi mają świetne. Jak im się to udało zrobić a nam nie, pozostanie tajemnicą, którą kolejni ministrowie od dróg zabiorą ze sobą do grobów. Z Czech wygnał nas jakiś miły gość, kierując nas na skróty do Polski mimo, że przecież literowałem mu wyraźnie, że chcemy na-o-ko-ło. Jest przypuszczenie, że po czesku znaczy to mniej więcej na-o-ro-wer. Przełknęliśmy jakoś tę skuchę ale nie odważyliśmy się szukać tam drogi, zdając sobie sprawę, że ichnie słowo brzmiące jak "szukać" znaczy coś, o czym w towarzystwie mówić głośno nie wypada, a jak po ichniemu się szuka drogi nie wiemy.
Udaliśmy się zatem do Cieszyna na spotkanie międzynarodowe. Już na rynku telefonicznie uświadomiono nam, że będzie spóźniane. Tak ze trzy godziny. Zjedliśmy więc. I obiad i piwko. Gdy przemieszczaliśmy się leniwie, dźwięk z koła Bajki obwieścił nam obecność kapcia.
W momencie łatania pojawili się znajomi i przystąpiono do czynności turystycznych.
Czynności turystyczne w Cieszynie nie są łatwe, bo oni tak mają różowe jelenie widziane na trzeźwo. Tytuł zdjęcia wziął się z Bajki, która tymi słowami tłumaczyła Daniele, kierunek na toaletę - near pink strange animal. Bardzo twórcze.
Po Różowym zwierzaku nie mógł nas zdziwić widok stada wiedźminów trenujących średniowieczne kata na zamkowym dziedzińcu.
Pół dnia spędzone w Cieszynie nieco nas rozleniwiło ale trzeba było wracać. Zgubiliśmy się przy wyjeździe (tradycja jest tradycja) i jakiś miły pan skierował nas na właściwe tory, wybierając najmniej wymagającą trasę. Nasze kręcenie nosami na podjazdy utarł krótkim - z Cieszyna ZAWSZE wyjeżdża się pod górę. Miał rację skubany.
Chcieliśmy znów trochę naokoło ale kilka podjazdów po drodze nas umordowało na tyle, że skróciliśmy wycieczkę. Te podjazdy i UFO.
Zawsze myślałem, że te UFA są większe. Ale co ja tam wiem?
To był nasz drugi wypad do Cieszyna via Czechy i drugi raz najbardziej męczy nas powrót. To nauczka, z której coś chyba trzeba wyciągnąć planując kolejne wypady w tamte rejony. A na pewno będą kolejne.
Mieliśmy pojechać do Cieszyna spotkać się z polsko-włoskimi znajomymi. I pojechaliśmy, tylko że trochę naokoło. Bo jakoś tak.
Po drodze minęły nas fajne ruiny diabli wiedzą czego. Wyglądają dość współcześnie a zrujnowane są iście średniowiecznie.
Ruina© bezo
Miejscowych nie pytaliśmy co to, bo co nam tam miejscowi będę się mądrzyć.
Ruszyliśmy śmiało do Czech Świetlistym Szlakiem.
Świetlisty Szlak© bezo
Ledwieśmy przekroczyli To, Co Kiedyś Było Granicą, a na mijanych tablicach ogłoszeniowych ukazały nam się plakaty reklamujące starożytnych Czechów. Bajka popadła w niekłamany zachwyt.
Och Karel© bezo
W zachwyt można też wpaść nad mnogością form i treści znaków napotykanych po drodze.
Znaki© bezo
Droga dla tandemów jest nasza ale oko boga już czeskie. Czesi zresztą rzeczywiście mają trasy rowerowe w kolorze ecru oraz mają je świetne. W ogóle drogi mają świetne. Jak im się to udało zrobić a nam nie, pozostanie tajemnicą, którą kolejni ministrowie od dróg zabiorą ze sobą do grobów. Z Czech wygnał nas jakiś miły gość, kierując nas na skróty do Polski mimo, że przecież literowałem mu wyraźnie, że chcemy na-o-ko-ło. Jest przypuszczenie, że po czesku znaczy to mniej więcej na-o-ro-wer. Przełknęliśmy jakoś tę skuchę ale nie odważyliśmy się szukać tam drogi, zdając sobie sprawę, że ichnie słowo brzmiące jak "szukać" znaczy coś, o czym w towarzystwie mówić głośno nie wypada, a jak po ichniemu się szuka drogi nie wiemy.
Udaliśmy się zatem do Cieszyna na spotkanie międzynarodowe. Już na rynku telefonicznie uświadomiono nam, że będzie spóźniane. Tak ze trzy godziny. Zjedliśmy więc. I obiad i piwko. Gdy przemieszczaliśmy się leniwie, dźwięk z koła Bajki obwieścił nam obecność kapcia.
kapć© bezo
W momencie łatania pojawili się znajomi i przystąpiono do czynności turystycznych.
Strange pink animal© bezo
Czynności turystyczne w Cieszynie nie są łatwe, bo oni tak mają różowe jelenie widziane na trzeźwo. Tytuł zdjęcia wziął się z Bajki, która tymi słowami tłumaczyła Daniele, kierunek na toaletę - near pink strange animal. Bardzo twórcze.
Po Różowym zwierzaku nie mógł nas zdziwić widok stada wiedźminów trenujących średniowieczne kata na zamkowym dziedzińcu.
Kaer Morhen© bezo
Pół dnia spędzone w Cieszynie nieco nas rozleniwiło ale trzeba było wracać. Zgubiliśmy się przy wyjeździe (tradycja jest tradycja) i jakiś miły pan skierował nas na właściwe tory, wybierając najmniej wymagającą trasę. Nasze kręcenie nosami na podjazdy utarł krótkim - z Cieszyna ZAWSZE wyjeżdża się pod górę. Miał rację skubany.
Beskid Śląski© bezo
Chcieliśmy znów trochę naokoło ale kilka podjazdów po drodze nas umordowało na tyle, że skróciliśmy wycieczkę. Te podjazdy i UFO.
UFO© bezo
Zawsze myślałem, że te UFA są większe. Ale co ja tam wiem?
To był nasz drugi wypad do Cieszyna via Czechy i drugi raz najbardziej męczy nas powrót. To nauczka, z której coś chyba trzeba wyciągnąć planując kolejne wypady w tamte rejony. A na pewno będą kolejne.
Piątek, 1 maja 2009Kategoria Questy
km: | 118.70 | km teren: | 50.00 | czas: | 07:55 | km/h: | 14.99 |
Wstaliśmy niby o 8.00 ale w drogę udało nam się dopiero o 10.30 ruszyć.
Początek tradycyjny, czyli wpuściliśmy się w maliny, bo chcieliśmy mniej uczęszczaną (ciekawe z jakiego powodu?) stroną Wisły pojechać. Maliny tak konkretnie okazały się być drzewiastymi skrzypami, widłakami i jeżynami. O pa to.
Szybko i chętnie wróciliśmy na właściwe tory i beż dalszych udziwnień udaliśmy się w dzicz, która w całości wyglądała tak:
Kisielów - Skoczów - Drogomyśl - Strumień - Pawłowice - Studzionka - Kryry - Suszec - (długo nic, ale za to bardzo nierówno) - Kobiór - Jezoro Paprocańskie - Tychy - Kobiór - Piasek - Pszczyna - Goczałkowice - Czechowice-Dziedzice - Bielsko-Biała - uff...
Do Strumienia dotarliśmy ok. południa, więc za wcześnie na popas. Łyk z bidonu i w drogę.
Oj błąd jak się okazało. Strumień był ostatnim miejscem przed Tychami, w którym można było coś zjeść. Wszędzie pomiędzy można było sobie co najwyżej upolować.
Żeby tradycji nie wystawiać do wiatru, zgubiliśmy się za tym Strumieniem ze dwa, trzy razy.
Najpierw pokrążyliśmy po terenie szkółki leśnej, z której jednakowoż wypuściła nas Uprzejma Brama.
Potem daliśmy się uwieść oznaczeniom na Gminnej Trasie Rowerowej.
Co zaprowadziło nas na malownicze bagna okalające jakieś stawy rybne.
Dobrze, że mieliśmy mapę. Gdyby np. zrobiło się zimno, to taka mapa włożona pod koszulkę fajnie chroni od wiatru i w ogóle. Do nawigacji nie nadaje się raczej, bo oznaczenia tras na mapie i w pszczyńsko-kobiórsko-goczałkowickim Matrixie, mają się do siebie nijak. Czarna trasa swobodnie za kolejnym zakrętem staje się żółtą a następnie przechodzi w ecru czy inne badziewie.
Ale dzielni jesteśmy (Bajka przez 4 na przykład a ja przez 5) i dotarliśmy tam gdzie chcieliśmy. Do jadłodajni w Zameczku Myśliwskim Promnice.
Bardzo fajny zameczek a pan zaproponował nam bażanta, dzika i coś jeszcze, ale nie dosłyszeliśmy, bo uciekliśmy. Uznaliśmy, że nie mamy takiego limitu na kartach. Na szczęście po drugiej stronie jeziora, na obrzeżach Tychów udało nam się zjeść jakąś mniej wyszukaną strawę. Detalicznie kiełbasę z rożna z chlebem i ogórem.
Mieliśmy już prawie 75 km w tyłkach więc postanowiliśmy zacząć powrót.
Po drodze łypnęliśmy na sesję do jakiejś reklamy Tyskiego.
Wiatr kurde nie bardzo chciał współpracować z modelką, światłem i fotografem. Ciężka robota.
Po drodze zahaczyliśmy o lody na pszczyńskim rynku i tak o.
Mimo, że czasy zagrypione, kryzys i zła ekonomia, to pogoda była przednia. Ciepło ale nie nahalnie, trochę za mocny może wiatr ale bez nerwu. Dużo lasu, świergot przyrody rozmaitej - bażanty, dzięcioły, bociany, zające, pytaszki*.
Bardzo miły quest ale tyłki trochę bolą :)
* - pytaszek (ang. question bird) - ptaszek ćwierkający pytająco. Np.: ćwiiir?
(czas wycieczki - 10,5 h)
Początek tradycyjny, czyli wpuściliśmy się w maliny, bo chcieliśmy mniej uczęszczaną (ciekawe z jakiego powodu?) stroną Wisły pojechać. Maliny tak konkretnie okazały się być drzewiastymi skrzypami, widłakami i jeżynami. O pa to.
Haszcze nad Wisłą© bezo
Szybko i chętnie wróciliśmy na właściwe tory i beż dalszych udziwnień udaliśmy się w dzicz, która w całości wyglądała tak:
Kisielów - Skoczów - Drogomyśl - Strumień - Pawłowice - Studzionka - Kryry - Suszec - (długo nic, ale za to bardzo nierówno) - Kobiór - Jezoro Paprocańskie - Tychy - Kobiór - Piasek - Pszczyna - Goczałkowice - Czechowice-Dziedzice - Bielsko-Biała - uff...
Do Strumienia dotarliśmy ok. południa, więc za wcześnie na popas. Łyk z bidonu i w drogę.
Bajka strumienna© bezo
Oj błąd jak się okazało. Strumień był ostatnim miejscem przed Tychami, w którym można było coś zjeść. Wszędzie pomiędzy można było sobie co najwyżej upolować.
Żeby tradycji nie wystawiać do wiatru, zgubiliśmy się za tym Strumieniem ze dwa, trzy razy.
Najpierw pokrążyliśmy po terenie szkółki leśnej, z której jednakowoż wypuściła nas Uprzejma Brama.
Uprzejma brama© bezo
Potem daliśmy się uwieść oznaczeniom na Gminnej Trasie Rowerowej.
Droga jak najbardziej rowerowa© bezo
Co zaprowadziło nas na malownicze bagna okalające jakieś stawy rybne.
Bagienko© bezo
Dobrze, że mieliśmy mapę. Gdyby np. zrobiło się zimno, to taka mapa włożona pod koszulkę fajnie chroni od wiatru i w ogóle. Do nawigacji nie nadaje się raczej, bo oznaczenia tras na mapie i w pszczyńsko-kobiórsko-goczałkowickim Matrixie, mają się do siebie nijak. Czarna trasa swobodnie za kolejnym zakrętem staje się żółtą a następnie przechodzi w ecru czy inne badziewie.
W trasie© bezo
Ale dzielni jesteśmy (Bajka przez 4 na przykład a ja przez 5) i dotarliśmy tam gdzie chcieliśmy. Do jadłodajni w Zameczku Myśliwskim Promnice.
Zameczek Myśliwski Promnice© bezo
Bardzo fajny zameczek a pan zaproponował nam bażanta, dzika i coś jeszcze, ale nie dosłyszeliśmy, bo uciekliśmy. Uznaliśmy, że nie mamy takiego limitu na kartach. Na szczęście po drugiej stronie jeziora, na obrzeżach Tychów udało nam się zjeść jakąś mniej wyszukaną strawę. Detalicznie kiełbasę z rożna z chlebem i ogórem.
Mieliśmy już prawie 75 km w tyłkach więc postanowiliśmy zacząć powrót.
Po drodze łypnęliśmy na sesję do jakiejś reklamy Tyskiego.
Tyskie ponad wszyskie© bezo
Wiatr kurde nie bardzo chciał współpracować z modelką, światłem i fotografem. Ciężka robota.
Po drodze zahaczyliśmy o lody na pszczyńskim rynku i tak o.
Mimo, że czasy zagrypione, kryzys i zła ekonomia, to pogoda była przednia. Ciepło ale nie nahalnie, trochę za mocny może wiatr ale bez nerwu. Dużo lasu, świergot przyrody rozmaitej - bażanty, dzięcioły, bociany, zające, pytaszki*.
Bardzo miły quest ale tyłki trochę bolą :)
* - pytaszek (ang. question bird) - ptaszek ćwierkający pytająco. Np.: ćwiiir?
(czas wycieczki - 10,5 h)
Poniedziałek, 27 kwietnia 2009Kategoria Questy
km: | 84.60 | km teren: | 30.00 | czas: | 05:36 | km/h: | 15.11 |
Zazwyczaj odłączam się od pracy o 16 więc o 16.10 byliśmy już na rowerach.
A, że do Pszczyny sobie pojedziemy - mówiliśmy - może ciut dalej.
Po pierwsze wiało a po drugie telepało. Nie z zimna. Z tego.
Ale tylko czasami, więc bez narzekania. Przynajmniej narazie.
Ładnie tam. I gdyby aparat był... no, gdybyśmy mieli aparat, to na tym zdjęciu byłoby być może widać nasz dom.
Dotarliśmy do Pszczyny. Tam też ładnie.
Powyższy żubr natchnął nas poetycko. Uwaga erotyk.
Zróbże żubrze
dobrze kobrze.
Nie proponuję przeżywać naszej poezji zbyt intensywnie, bo może się dziwnie zwizualizować.
Jak Pszczyna, to lody na rynku. No się bez tego nie da. Bajka uchwycona w momencie oczekiwania na rzeczone.
Był też beszczelny wiewiór, który nie znał lęku. Nie chciał bydlak uciekać za bardzo.
I po tych lodach i wiewiórach zrobiła nam się 19.00. Nie byliśmy pewni, czy to dobry pomysł jechać dalej. Skoro nie byliśmy pewni, to pojechaliśmy. Żeby się upewnić, tak?
Droga, którą wiedzie trasa rowerowa na Kobiór robi wrażenie swoją prostotą i oszczędną formą. Co oni z tymi płytami, to nie wiem, ale da się jechać środkiem i jest ok.
Większe wrażenie niż droga na Kobiór robi węzeł tras rowerowych w Kobiórze.
Ale to skonsumujemy nieco później :)
Wróciliśmy oczywiście nocą przy temperaturze 10 st. C. Ale zadowoleni.
(czas brutto - 7 h)
A, że do Pszczyny sobie pojedziemy - mówiliśmy - może ciut dalej.
Po pierwsze wiało a po drugie telepało. Nie z zimna. Z tego.
Wiślana trasa rowerowa© bezo
Ale tylko czasami, więc bez narzekania. Przynajmniej narazie.
Ładnie tam. I gdyby aparat był... no, gdybyśmy mieli aparat, to na tym zdjęciu byłoby być może widać nasz dom.
Goczałkowice© bezo
Dotarliśmy do Pszczyny. Tam też ładnie.
Żubr i łoś© bezo
Powyższy żubr natchnął nas poetycko. Uwaga erotyk.
Zróbże żubrze
dobrze kobrze.
Nie proponuję przeżywać naszej poezji zbyt intensywnie, bo może się dziwnie zwizualizować.
Jak Pszczyna, to lody na rynku. No się bez tego nie da. Bajka uchwycona w momencie oczekiwania na rzeczone.
Bajka w Pszczynie© bezo
Był też beszczelny wiewiór, który nie znał lęku. Nie chciał bydlak uciekać za bardzo.
Wiewiór© bezo
I po tych lodach i wiewiórach zrobiła nam się 19.00. Nie byliśmy pewni, czy to dobry pomysł jechać dalej. Skoro nie byliśmy pewni, to pojechaliśmy. Żeby się upewnić, tak?
Doga na Kobiór© bezo
Droga, którą wiedzie trasa rowerowa na Kobiór robi wrażenie swoją prostotą i oszczędną formą. Co oni z tymi płytami, to nie wiem, ale da się jechać środkiem i jest ok.
Większe wrażenie niż droga na Kobiór robi węzeł tras rowerowych w Kobiórze.
Węzeł drogowy Kobiór© bezo
Ale to skonsumujemy nieco później :)
Wróciliśmy oczywiście nocą przy temperaturze 10 st. C. Ale zadowoleni.
(czas brutto - 7 h)
Wtorek, 19 sierpnia 2008Kategoria Questy, Z dzieckami
km: | 35.00 | km teren: | 20.00 | czas: | 03:03 | km/h: | 11.48 |
Dom - Szyndzielnia (1026) - Klimczok (1117) - Błatnia (917) - Czupel (746) - Jaworze Nałęże - Wapienica - Lotnisko - Dom.
Z powodu "zbyt późna pora" a szczególnie "lenistwo", na Szyndzielnię udaliśmy się koleją. Linową detalicznie. Szybka, wygodna, niezbyt tania, nowoczesna oraz z upaćkanymi szybami.
Rowery pojechały za nami na takiej niewzbudzającej zaufania platformie. Ale dojechały więc spogz.
Dalej też spogz - trasa wycieczkowa, z paroma miejscami do prowadzenia, bo stromo ciut lub kamole. Taka trasa, co da radochę a nie sponiewiera.
Po drodze podziwiano widoki, bo widoczność tylko nieznacznie utrudniała barwna warstwa smogu.
Prócz warstwy smogu były też interesujące chmurki. Takie trochę zakręcone.
Im bliżej zachodu tym bardziej je kręciło. Bardzo korzystne estetycznie chmurki.
Poza tym daje się we znaki tegoroczne niedojeżdżenie.
Acha! I ten. I na skutek usyfienia (prawdopodobnie), jak chciałem sobie lajcikowy bieg wrzucić z tyłu, to przerzutka trochę przesadziła i zrzuciła łańcuch za zębatkę. Dość niefartownie, bo ujebując szprychę, ujebało przy okazji oczko w piaście, w którym ta szprycha zamieszkiwała. Piasta do wymiany. Ech... Nie, no się naprawi, się wymieni ale się zastanowi po raz kolejny, czy naprawdę warto ładować wciąż kasę w ten rower. Pochłonął w tym roku już trochę i (jak widać) wciąż mu mało. Tak więc ech.
Z powodu "zbyt późna pora" a szczególnie "lenistwo", na Szyndzielnię udaliśmy się koleją. Linową detalicznie. Szybka, wygodna, niezbyt tania, nowoczesna oraz z upaćkanymi szybami.
Rowery pojechały za nami na takiej niewzbudzającej zaufania platformie. Ale dojechały więc spogz.
Dalej też spogz - trasa wycieczkowa, z paroma miejscami do prowadzenia, bo stromo ciut lub kamole. Taka trasa, co da radochę a nie sponiewiera.
Po drodze podziwiano widoki, bo widoczność tylko nieznacznie utrudniała barwna warstwa smogu.
Prócz warstwy smogu były też interesujące chmurki. Takie trochę zakręcone.
Im bliżej zachodu tym bardziej je kręciło. Bardzo korzystne estetycznie chmurki.
Poza tym daje się we znaki tegoroczne niedojeżdżenie.
Acha! I ten. I na skutek usyfienia (prawdopodobnie), jak chciałem sobie lajcikowy bieg wrzucić z tyłu, to przerzutka trochę przesadziła i zrzuciła łańcuch za zębatkę. Dość niefartownie, bo ujebując szprychę, ujebało przy okazji oczko w piaście, w którym ta szprycha zamieszkiwała. Piasta do wymiany. Ech... Nie, no się naprawi, się wymieni ale się zastanowi po raz kolejny, czy naprawdę warto ładować wciąż kasę w ten rower. Pochłonął w tym roku już trochę i (jak widać) wciąż mu mało. Tak więc ech.
Dom - Czechowice-Dziedzice - zapora w Goczałkowicach - Pszczyna - objazd jeziora Goczałkowickiego - powrót przez Czechowice.
No znów sam, bo Bike'a wymyśliła sobie pracę a poza tym upiera się, że jest rekonwalescentką. Jasne - do pracy może a na rower nie. Pff.
Ale do rzeczy. O 10.25 stałem sobie na początku zapory w Goczałkowicach i rozmawiałem z bratem przez nowoczesny środek łączności i patrzyłem w dal. Strasznie pustą dal.
Najwidoczniej społeczeństwo jeszcze do siebie nie doszło po pochodach.
O ile pustka na zaporze nie jest stanem naturalnym, o tyle pustka na wodzie i owszem. Z powodu "Ujęcie wody pitnej" nikt tam się nie kąpie, nie żegluje, ryb na żywca nie poławia. Jeśli kiedyś zechce mi się nakręcić remake "Noża w wodzie", to właśnie tam wyślę kierownika produkcji z łapówką, żeby zdobył pozwolenie na zapuszczenie tam jednej żaglówki i bliżej nieokreślonej ilości jednostek towarzyszących. No popatrz no.
Tam w ogóle jest raczej fano, bo jak nie plenery do "Noża w wodzie", to hektary całe żółtego rzepactwa...
... albo adepci golfa. To akurat bez związku z tematem "fano" ale w sumie czemu nie?
A potem zaczęło padać. Bardzo przelotnie. Kilka razy. Ale też było fano, bo sam nie wiem dlaczego, ale lubię jeździć w deszczu.
Tam gdzieś na horyzoncie są góry u stóp których mieszka babcia. Fano ma.
I tak jadąc wśród tych bardzo wielu przelotnych deszczy się trochę zgubiłem. W Strumieniu detalicznie. Co w zasadzie nie jest takie łatwe, bo Strumień, to raczej aglomeracja nie jest ale z drugiej strony (o czym się pisywało łońskiego roku) oznaczenia tras rowerowych na północ od Bielska robią się lekko do dupy. I tak jechałem ze 20 km kierując się widokiem gór, słońcem i mchem na autochtonach. Aż się odnalazłem.
Wracając, już w Czechowicach, pokonawszy kolejny pagór na mojej drodze, kontemplowałem sobie błogo płaskość nawierzchni, ból stóp w absolutnie nieodpowiednich butach oraz powoli acz konsekwentnie narastający ból dupy. I gdy tak sobie kontemplowałem, to wyprzedził mnie jakiś staruszek z laską przełożoną przez kierownicę. Jestem pewien, że w domu ma facet taki balkonik do chodzenia. No to on właśnie mnie wyprzedził. Odpuściłem, bo stopy mi prawie odpadały. Ale to się skończy, albowiem właśnie snajpują się buty SPD a co za tym idzie za chwilę pojawią się odpowiednie dla nich pedały.
Czas najwyższy.
No znów sam, bo Bike'a wymyśliła sobie pracę a poza tym upiera się, że jest rekonwalescentką. Jasne - do pracy może a na rower nie. Pff.
Ale do rzeczy. O 10.25 stałem sobie na początku zapory w Goczałkowicach i rozmawiałem z bratem przez nowoczesny środek łączności i patrzyłem w dal. Strasznie pustą dal.
Najwidoczniej społeczeństwo jeszcze do siebie nie doszło po pochodach.
O ile pustka na zaporze nie jest stanem naturalnym, o tyle pustka na wodzie i owszem. Z powodu "Ujęcie wody pitnej" nikt tam się nie kąpie, nie żegluje, ryb na żywca nie poławia. Jeśli kiedyś zechce mi się nakręcić remake "Noża w wodzie", to właśnie tam wyślę kierownika produkcji z łapówką, żeby zdobył pozwolenie na zapuszczenie tam jednej żaglówki i bliżej nieokreślonej ilości jednostek towarzyszących. No popatrz no.
Tam w ogóle jest raczej fano, bo jak nie plenery do "Noża w wodzie", to hektary całe żółtego rzepactwa...
... albo adepci golfa. To akurat bez związku z tematem "fano" ale w sumie czemu nie?
A potem zaczęło padać. Bardzo przelotnie. Kilka razy. Ale też było fano, bo sam nie wiem dlaczego, ale lubię jeździć w deszczu.
Tam gdzieś na horyzoncie są góry u stóp których mieszka babcia. Fano ma.
I tak jadąc wśród tych bardzo wielu przelotnych deszczy się trochę zgubiłem. W Strumieniu detalicznie. Co w zasadzie nie jest takie łatwe, bo Strumień, to raczej aglomeracja nie jest ale z drugiej strony (o czym się pisywało łońskiego roku) oznaczenia tras rowerowych na północ od Bielska robią się lekko do dupy. I tak jechałem ze 20 km kierując się widokiem gór, słońcem i mchem na autochtonach. Aż się odnalazłem.
Wracając, już w Czechowicach, pokonawszy kolejny pagór na mojej drodze, kontemplowałem sobie błogo płaskość nawierzchni, ból stóp w absolutnie nieodpowiednich butach oraz powoli acz konsekwentnie narastający ból dupy. I gdy tak sobie kontemplowałem, to wyprzedził mnie jakiś staruszek z laską przełożoną przez kierownicę. Jestem pewien, że w domu ma facet taki balkonik do chodzenia. No to on właśnie mnie wyprzedził. Odpuściłem, bo stopy mi prawie odpadały. Ale to się skończy, albowiem właśnie snajpują się buty SPD a co za tym idzie za chwilę pojawią się odpowiednie dla nich pedały.
Czas najwyższy.
Piątek, 24 sierpnia 2007Kategoria Z dzieckami, Spacerniak, Questy
km: | 30.90 | km teren: | 0.00 | czas: | 01:54 | km/h: | 16.26 |
Dom - Komorowice Krakowskie - Bestwina - Janowice - Komorowice - Dom.
Ostatnia wycieczka w te wakacje z chłopakami. Jutro wracają do się.
Ostatnia wycieczka w te wakacje z chłopakami. Jutro wracają do się.
Sobota, 18 sierpnia 2007Kategoria Z dzieckami, Questy, Babcia, rodzice
km: | 117.00 | km teren: | 20.00 | czas: | 06:50 | km/h: | 17.12 |
Polska - Czechy - Polska.
A detalicznie:
Dom - Wapienica - Jaworze Średnie - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Czarny Las - Nierodzim - Kozakowice - Goleszów - Dzięgielów - Leszna Górna Przejście Graniczne - Trinec - Cesky Tesin - Cieszyn - Mnisztwo - Bażanowice - Góra na Zadki (?) - Ogrodzona - Kisielów - i powrót.
I owszem, się było za granicą. O proszę.
Przez Trinec do Czeskiego Cieszyna zajechaliśmy.
Było dość nudno, więc gubiąc się trochę (ze dwa razy) pojechaliśmy do Cieszyna polskiego.
Jak widać tu nudno nie było, gdyż łańcuch dziecka uległ lekkiej dewastacji.
Wyszło nam, że jak nic trza śmigać do babci. Droga urokliwa ale narobiliśmy się na tym dwudziestokilometrowym kawałku z Cieszyna do Kisielowa bardziej, niż z Bielska do zagranicy, co było kilometrów ponad 50.
Fota z naszego słabego aparatu tego nie ukaże, ale toto jest Javorovy, wyzierający spoza wyziewów huty w Trincu. Javorovy dla tamtejszych glajciarzy to coś, jak Skrzyczne dla naszych. Sie tam kiedyś latało. Ech...
No a po drodze wyjaśniło nam się, skąd Majkrosoft wziął se tapetkę do Windowsów.
A detalicznie:
Dom - Wapienica - Jaworze Średnie - Jaworze Nałęże - Górki Wielkie - Czarny Las - Nierodzim - Kozakowice - Goleszów - Dzięgielów - Leszna Górna Przejście Graniczne - Trinec - Cesky Tesin - Cieszyn - Mnisztwo - Bażanowice - Góra na Zadki (?) - Ogrodzona - Kisielów - i powrót.
I owszem, się było za granicą. O proszę.
Przez Trinec do Czeskiego Cieszyna zajechaliśmy.
Było dość nudno, więc gubiąc się trochę (ze dwa razy) pojechaliśmy do Cieszyna polskiego.
Jak widać tu nudno nie było, gdyż łańcuch dziecka uległ lekkiej dewastacji.
Wyszło nam, że jak nic trza śmigać do babci. Droga urokliwa ale narobiliśmy się na tym dwudziestokilometrowym kawałku z Cieszyna do Kisielowa bardziej, niż z Bielska do zagranicy, co było kilometrów ponad 50.
Fota z naszego słabego aparatu tego nie ukaże, ale toto jest Javorovy, wyzierający spoza wyziewów huty w Trincu. Javorovy dla tamtejszych glajciarzy to coś, jak Skrzyczne dla naszych. Sie tam kiedyś latało. Ech...
No a po drodze wyjaśniło nam się, skąd Majkrosoft wziął se tapetkę do Windowsów.
Środa, 15 sierpnia 2007Kategoria Z dzieckami, Szczytowanie, Spacerniak, Questy
km: | 54.50 | km teren: | 15.00 | czas: | 03:27 | km/h: | 15.80 |
Dom - Bystra - Meszna - Buczkowice - Szczyrk - Przełęcz Karkoszczonka (729) - Brenna - Górki - Jaworza - Wapienica - Lotnisko - Dom.
Acha - chciałem się jeszcze wypowiedzieć w temacie "wkurw, czyli o letnikach i niedzielnych roweziarzach". Głęboko wierzę, że taki temat istnieje. Serio.
No bo Szczyrk, to spoko - nie moja piaskownica, nie moja sprawa i wpakowałem się tam ze świadomością, że jest tam słabo oraz tłok. Ale jakoś tam da się jechać razem z samochodami i nie wpadać na pieszych. Następnie przegibujemy się przez Karkoszczonkę i oczom naszym ukazuje się Brenna.
Brrnna, Brrnna, Brrnna - powtórzymy za narratorem z Little Britain - mityczna kraina długich bulwarów, długich nosów i najdłuższych orgazmów. Brrnna. Całe pół Śląska tam zjeżdża na wywczas i dobrze, bo się im należy. Chciałbym jeszcze, żeby im się należało patrzenie pod nogi, pilnowanie psów i smarkaterii, żeby nie trzeba było po tym jeździć. I chciałbym jeszcze, żeby ktoś im powiedział, że jak już wsiadają na rowery, to mają pełne prawo poruszania się prawą stroną ścieżki oraz nie mają obowiązku bycia najebanym
A najbardziej wzruszyła mnie czika blisko domu, która z zaciętą miną darło swoim ślicznym rowerkiem lewą stroną ruchliwej ulicy z lotniska, pełnej samochodów, pieszych i rowerzystów. Szczęśliwie dla idiotki wszyscy tam raczej wolniutko się przemieszczają, co nie przeszkodziło mi poczęstować babę japjerdolem świątecznym.
Brrnna, Brrnna, Brrnna...
Acha - chciałem się jeszcze wypowiedzieć w temacie "wkurw, czyli o letnikach i niedzielnych roweziarzach". Głęboko wierzę, że taki temat istnieje. Serio.
No bo Szczyrk, to spoko - nie moja piaskownica, nie moja sprawa i wpakowałem się tam ze świadomością, że jest tam słabo oraz tłok. Ale jakoś tam da się jechać razem z samochodami i nie wpadać na pieszych. Następnie przegibujemy się przez Karkoszczonkę i oczom naszym ukazuje się Brenna.
Brrnna, Brrnna, Brrnna - powtórzymy za narratorem z Little Britain - mityczna kraina długich bulwarów, długich nosów i najdłuższych orgazmów. Brrnna. Całe pół Śląska tam zjeżdża na wywczas i dobrze, bo się im należy. Chciałbym jeszcze, żeby im się należało patrzenie pod nogi, pilnowanie psów i smarkaterii, żeby nie trzeba było po tym jeździć. I chciałbym jeszcze, żeby ktoś im powiedział, że jak już wsiadają na rowery, to mają pełne prawo poruszania się prawą stroną ścieżki oraz nie mają obowiązku bycia najebanym
A najbardziej wzruszyła mnie czika blisko domu, która z zaciętą miną darło swoim ślicznym rowerkiem lewą stroną ruchliwej ulicy z lotniska, pełnej samochodów, pieszych i rowerzystów. Szczęśliwie dla idiotki wszyscy tam raczej wolniutko się przemieszczają, co nie przeszkodziło mi poczęstować babę japjerdolem świątecznym.
Brrnna, Brrnna, Brrnna...
Sobota, 4 sierpnia 2007Kategoria Z dzieckami, Questy
km: | 110.00 | km teren: | 30.00 | czas: | 06:40 | km/h: | 16.50 |
Dom - Mazańcowice - Międzyrzecze (Dolne lub Górne - nie wiadomo) - Rudzica - Iłownica - Zaborze - Mnich - Chybie - Zabłocie - Strumień - jakieś bagno - Pszczyna - Goczałkowice Zdrój (PKP) - zapora - Zabrzeg - Czechowice-Dziedzice - dom.
Z mniejszą, bo młodszą częścią dzieci, bo Misiek miał dziś zły dzień. I z bajką oczywiście. Założenie było, że trza dziś machnąć stówę.
Ruszyliśmy zatem, mając góry po lewo...
a Pola Rohanu po prawo.
Mieliśmy się zasadniczo trzymać Wiślanej Trasy Rowerowej, która momentami prezentuje sobą dość niski poziom.
A czasami niski poziom prezentują jakieś chujki, które robią tak:
Czasami jedzie się piękną lasostradą.
A czasami...
Takie zagubienie pośród traw i mokradeł, to efekt dość marnego oznakowania czasy (momentami) oraz działalności społeczeństwa, które lubi dla jaj zrywać tabliczki. Późniejsze ustalanie jedynej właściwej drogi nie odbywało się jakoś dramatycznie jednomyślnie.
Jestem większy, więc wiadomo, że mam rację. Tym razem racja wyglądała jakoś tak.
W nagrodę nieco później racja wyglądała już tak.
Poza tym, gdybym nie miał racji, to jakim cudem jedlibyśmy później lody w Pszczynie, he?
Potem jazda na orientację do Goczałkowic i na zaporę ale zaczęło trochę zmierzchać...
... więc zakończyliśmy questa i wróciliśmy do dom.
Jeśli jutro pogoda dopisze, to... to do jutra :)
Z mniejszą, bo młodszą częścią dzieci, bo Misiek miał dziś zły dzień. I z bajką oczywiście. Założenie było, że trza dziś machnąć stówę.
Ruszyliśmy zatem, mając góry po lewo...
a Pola Rohanu po prawo.
Mieliśmy się zasadniczo trzymać Wiślanej Trasy Rowerowej, która momentami prezentuje sobą dość niski poziom.
A czasami niski poziom prezentują jakieś chujki, które robią tak:
Czasami jedzie się piękną lasostradą.
A czasami...
Takie zagubienie pośród traw i mokradeł, to efekt dość marnego oznakowania czasy (momentami) oraz działalności społeczeństwa, które lubi dla jaj zrywać tabliczki. Późniejsze ustalanie jedynej właściwej drogi nie odbywało się jakoś dramatycznie jednomyślnie.
Jestem większy, więc wiadomo, że mam rację. Tym razem racja wyglądała jakoś tak.
W nagrodę nieco później racja wyglądała już tak.
Poza tym, gdybym nie miał racji, to jakim cudem jedlibyśmy później lody w Pszczynie, he?
Potem jazda na orientację do Goczałkowic i na zaporę ale zaczęło trochę zmierzchać...
... więc zakończyliśmy questa i wróciliśmy do dom.
Jeśli jutro pogoda dopisze, to... to do jutra :)