to nie jestblog rowerowy

informacje

Tak jeżdżę:

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy bezo.bikestats.pl

linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Blogowanie

Dystans całkowity:51.60 km (w terenie 3.00 km; 5.81%)
Czas w ruchu:03:48
Średnia prędkość:13.58 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:25.80 km i 1h 54m
Więcej statystyk
Poniedziałek, 4 czerwca 2007Kategoria Blogowanie, Kręcenie się, Spacerniak
km:24.00km teren:3.00 czas:01:43km/h:13.98
Wczoraj minął rok. Od rozmaitych rzeczy. Np. 3. czerwca ubiegłego roku się nam ochajtało z Bajką. Paręnaście godzin później, już 4. czerwca, dostaliśmy od naszych przyjaciół najzajebistrze prezenty, jakie moglibyśmy sobie wymarzyć - rowery. Dość kiepskie zresztą. Bajkowy makrokesz o wadze lekkiego czołgu z plastelinowymi obręczami i mój zabytek z pospawaną ramą i sześcioma przełożeniami. Były prześliczne. Nic to, że po kilku miesiacach oboje mieliśmy już nowe wierzchowce, ważne, że tamte dwa zapoczątkowały naszą Wielką Przygodę z Rowerami.
Jakiś czas później zacząłem pisać rowerowego blożka, którego pierwszy wpis wyglądał tak:
"Я не помню как я родился на свет Был он белым бля или зелёным Это не важно

To taki optymistyczny akcent na początek. Wiele takich nie będzie, bo życie rowerzysty in the city, to nie jest jakaś zasraniutka bułka z masłem. To bułka z czymś wiecej.

Ямайка! Я наверно родился в майке. На твоих руках На моих ногах -песок Я хожу без носок, босиком. Мои волосы ниже стандарта Мне нужна твоя карта."

Tak sobie podśpiewując piosenki Pjatnicy jechałem przez Kraków, bo tam wówczas mieszkaliśmy.
Teraz mam zamiar przenieść tamte wspominki tu, bo po pierwsze tamto miejsce trochę podupada, a po drugie - tu jest zdecydowanie bardziej odpowiednio pisać o rowezierstwie niż na blogu, pośród zawiedzionych miłości, straconych szans i innych takich życiowych rzeczy.
Ot co :)
* * *
Po tym, jak mój ślubny rower parę razy mnie... no, powiedzmy, że nie spełnił oczekiwań (w końcu był miejski i był damką, tak?), upatrzyłem sobie pojazd, zaallegrowałem i czekałem na przesyłkę.
Moje czekanie wyglądało tak
* * *
Dom - babcia (Stalownik) - Olszówka - Karbowa - Skarpowa - lotnisko - dom.
Piątek, 1 grudnia 2006Kategoria Blogowanie
km:0.00km teren:0.00 czas:km/h:
Tia... wczoraj zadebiutowałem jako woda na młyn. Od wczoraj już nic nie będzie takie samo. Jestem evil biker i sam dostarczyłem światu dowodów na to. A było tak.
Ókochana moja wykryła w sobie skomplikowaną zakrętkę znaną pod nazwą Syndromu Moniki (tej z serialu Friends). Objawia się to niepohamowaną żądzą katalogowania czego bądź i gdzie bądź. W naszym przypadku padło na płyty CD i DVD, których posiadamy trochę nieludzką ilość. Różne takie filmy, muzyki, programy - oryginały oraz ich kopie bezpieczeństwa wykonywane na własny użytek za pomocą narzędzi open source ofkoz. Enyłej pałęta się to wszędzie i jest pewien problem z ogarnięciem tematu. Próba znalezienia czegoś konkretnego trwa długo i nie daje gwarancji sukcesu. Mamy nawet odpowiedni program pt. BML do katalogowania ale cóż z programu, kiedy fizycznie w magazynie jest burdel.
Luba upatrzyła se taką walizę na setki płyt i po nią właśnie wczoraj mknąłem.
Sklep z tymi walizami nowoczesny bardzo nie jest i dlatego zmykają go o 17. Uznałem to za zajebiste alibi do zakończenia pracy wcześniej niż zazwyczaj i przebicie się na drugą stronę Krakowa. Do Rynku a nawet do Wawelu spoko, potem musiałem się włączyć w oficjalny ruch - stać na światłach, wystawiać rękę, szanować bliźnich na pasach itp. No i właśnie z tym szacunkiem... znaczy szacunek do pieszych na pasach mam absolutny, jednak wczoraj wystąpił error z jego bezwzględnym okazywaniem.
Kobieta szła legalnie po przejściu. A ja ciut niecierpliwie chciałem ją objechać. Tak dosłownie. Od tyłu - znaczy za plecami. Pani z telepatią nie stała najlepiej, więc o moich planach nie wiedziała za wiele. Dla niej byłem tylko rozpędzoną, wściekłą maszyną śmierci. Znaczy się mam wrażenie, że właśnie tym, bo reakcje pani były adekwatne do czegoś silnie przerażającego. Pani łypnęła na mnie okiem i zamiast stanąć lub niewzruszenie podążać swoją drogą - stanęła i owszem a następnie odskoczyła do tyłu. Do tego samego tyłu, przez który przebiegała trajektoria mojej podróży.
Jebnąłem w panią. Na pasach. Miły ze mnie gość i nie chciałem zbyt dokładnie wycentrować krakowskiej mieszczki, więc jenbąwszy panią wyjebałem się malowniczo. Na pasach.
Boli mnie łokieć, boli mnie biodro, boli mnie zło tego świata i świadomość, że stałem się żywym potwierdzeniem miejskiej legendy o dzikich rowerzystach mających w pogardzie przepisy, szalejących pomiędzy samochodami i pieszymi, oraz tych pieszych rozjeżdżającymi.
Ponadto polarkom należą się łaty, tak? Ale walizę na zdobyłem :)

"Я - солдат,
мне обидно когда остаётся один патрон,
Только я или он
Последний вагон,
самогон,
нас таких миллион"
Czwartek, 28 września 2006Kategoria Blogowanie
km:0.00km teren:0.00 czas:km/h:
Jest tak, że jadę sobie wczoraj Plantami. No jadę, bo sprawę mam i trzeba dojechać. Sprawa nie jest pilna, więc jadę bez pośpiechu. Liczniczek niepewnie balansuje na granicy niedzielnego spaceru a ja jadę, omijając rodziny z dziećmi, śpiących pijaczków, południowoamerykańskich Indian półskutecznie udawających Navajo, oraz panoszące się wszędzie gołębie.
No właśnie. Gołębie.
Te gołebie, to raczej są głupie. I to tak bardziej głupie z całej siły. Słowo. Sam widziałem jak na dworcu jeden mały wróbelek wydutkał z okruszków trzy wypasione, bezmózgie piżony. Serio.
No i zbliżam się do takiego większego zgromadzenia gołąbków, które smacznie wpierdalały kruszynki rzucane im przez przemiłą staruszkę.
Staruszka rzuca, gołąki wpierdalają, dzieci przyglądają się szczęśliwe na widok tak doskonałej symbiozy człowieka z naturą. A ja jadę wolniutko. WOLNIUTKO MÓWIĘ!
Gołąbki rozstępowały się przede mną jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Odfruwały rzucając mi przez skrzydełka niechętne spojrzenia. Wszystkie. Prawie.
Stał taki jeden. Piżą pośród piżonów. Bezmózg wśród bezmózgów. Wzorzec krakowskiego gołębia jak w mordę strzelił. Stoi, rozgląda się zdziwiony zachowaniem współbraci, grucha se z wyrazem bezdennej głupoty na dziobie. Otrzaskany z tymi skrzydlatymi szczurami jestem dość dobrze i wiem (WIEM!), że te debile zawsze (ZAWSZE!) jednak schodzą z drogi.
Ten miał jednak inny plan na życie (no jasne, życie). Może miał problemy w domu, może był elektoratem PiS'u. Nie wiem. W każdym razie ani drgnął. Ja za to drgnąłem, bo mimo amortyzatorka, to jednak wibracje z koła na kierownicę się trochę przenoszą. Jako i ja przeniosłem piżona na łono Abrahama. Rozjechałem gołębia i przepadłem w bezkresie Plant, żegnany rozbawionym zawołaniem młodzieży - ja pierdole, o kurwa ale jazda, hyhyhy.
No jazda...

"Я - солдат
и я знаю свое дело,
мое дело стрелять,
чтобы пуля попала
в тело врага
Эта рагга для тебя мама-война,
теперь ты довольна?"
Piątek, 8 września 2006Kategoria Blogowanie
km:0.00km teren:0.00 czas:km/h:
Wczoraj lato w pełni, sandałkowo i w ogóle, a dziś Kraków w deszczu. Bywa.
Glan na nodze, prezerwatywowate ubranko wdziane i wio do roboty. Ósma dochodzi, więc zmrok już jakby minął. W dodatku wdzianko dość jaskrawe, oświetlenie migoce jak choinka w Hanuka a w dodatku na plecak założyłem silnie oczojebny pokrowiec przeciwdeszczowy. Wszystko co wcześniej napisałem stanowi tzw. INFORMACJĘ. Informacja ta zaś mówi, że byłem widoczny jak pijana druhna na sztywnym weselu. Mimo tego (a może właśnie dlatego, hm) jakieś 30% kiero-kurwa-wców wyjątkowo skutecznie centrowało kałuże, obryzgując mnie fontannami wodno-błotno-kupopsimi od oponek po czubek kaptura.
No kurwa fucking problem, gdyż nieprzemakalność i nienasiąkalność mojego odzienia miała to w prawdziwie szczerej pogardzie. Gdybym (jak człowiek) jechał chodniczkami, to ja wkurwiałbym pieszych spychając ich w kałuże i obryzgując ich nieczystościami. Za mną wołaliby słowami złemi oraz obrażali moją matkę. Ja byłbym karacielem czy jak tam kto woli punisherem. A tak to jestem ofiara niewinna ze statusem pokrzywdzonego przez te sitwe meteo-samochodo-komuno-masońsko-...itd.
A poza tym, to zajebiście jeździ się w deszczu :)

"НАТЯНИ НА ГОЛОВУ ГАНДОН
ЭТО ОТ УМА, ЭТО ВАВИЛОН

ON AND ON AND ON AND ON
MY SAGA KEEPS MOVING
LIKE A ROLLING STONE"
Czwartek, 7 września 2006Kategoria Blogowanie
km:0.00km teren:0.00 czas:km/h:
kto nie łamie przepisów from time to time, niech pierwszy się rzuci pod rower.
Bo jest tak, że sporą część przepisów posiadam w głebokiej pogardzie, gdyż są głupie, nieżyciowe albo stworzone przez PiS. Cokolwiek by im nie dolegało, są nieprzestrzegalne w wielkiej części zakresu swego działania. A mam na myśli rzeczy takie,jak:
1. zakaz jazdy rowerem po chodnikach,
2. obowiązek przeprowadzania roweru przez przejście dla pieszych,
3. zakaz wyprzedzania przez rowery innych pojazdów z prawej strony.
To tylko przykłady a zaraz powiem parę słów dlaczego te przepisy są głupie (w wielkiej części itd.).
Ad. 1. Nie mówię, że nie wkurwiają mnie kolesie pomykający slalomem chodniczkami z prędkością galopującego słonia. Owszem wkurwiają. Wkurwiają jeszcze bardziej jeśli potrącają po drodze staruszki, karmiące matki oraz mnie. Problem w tym, że ci szalency na swych pedalskich maszynach to coś jakby jedna z tzw. miejskich legend. Wszyscy o nich słyszeli a mało kto widział. A ci, których widziano, to naśladowcy postaci z rzeczonych legend. No coś jakby się chłopaki w Janosika bawili. Reszta rowerzystów na chodnikach, to zazwyczaj do przesady ostrożni ludzie, nie robiący nikomu krzywd żadnych. Mówię oczywiście o chodnikach szerokich jak step, których w miastach jest pod dostatkiem. Po wąskich nikt rozsądny nie jeździ, bo to głupie i niewygodne. ERGO - jeździłem i będę po chodnikach, bo bardziej niż mandatu boję się wkurwienia kierowców i możliwości znalezienia się pod kołami jakiegoś nerwowca.
Ad. 2. Raczej nie skuszę się na komentarz, bo idiotyzm przepisu przerasta moję możliwości ustosunkowania się do niego.
Ad. 3. Rzecz zazwyczaj dotyczy okolic świateł i innych skrzyżowań, bo w innych razach rowerzysta ma znikome szanse na wyprzedzenie samochodu z którejkolwiek strony. I tu są dwie rzeczy głupie. Pierwsza - to znaczy, że jak korek zaczyna się 100 m przed światłami, na których rowerzysta chce skręcić w prawo (a nie ma wydzielonego pasa), to ten rowerzysta ma czekać na swoją kolej grzecznie a broń boże starać się dotrzeć boczkiem? Głupie. Jeszcze bardziej głupie jest moje "po drugie", bo jeśli te samochody stoją przed światłami a rower jedzie obok nich z prawej strony, to on ich nie wyprzedza a mija. A to zupełnie inna bajka a przepisotwórca jest cymbał.

Ciekawostka jest jeszcze zakaz jazdy dwoma rowerami obok siebie. To akurat głupie nie jest ale za to jest wyjątkowe, bo inni użytkownicy dróg, szos oraz traktów takiego zakazu zapisanego w kodeksach nie mają.
I nie ma, że dura lex itd. Nawet w takiej armii jest możliwość niewykonania rozkazu, jeśli cośtam cośtam. Nie widzę więc przeciwskazań, żeby olewać idiotyczne przepisy, bo cośtam cośtam.
Zatem cośtam oraz piosenka Pjatnicy :)

"Я не кидал никого никогда
Я говорил только "да".
Иногда голодал
Иногда пропадал
Безутешно рыдал
Не рыгал, потому что не пил"
Piątek, 11 sierpnia 2006Kategoria Blogowanie
km:0.00km teren:0.00 czas:km/h:
"Я не помню как открылись глаза
За легализа... цццццц!
Волны воют, а люди воюют
Всё зигзагообразно."

Dokladnie, dokladnie. Jak ma nie byc zigzagaabrazna, kiedy w tym pieknym miescie nawet rowerzysci jezdza lewa strona sciezki. Nie, zeby zawsze ale czesto. To ja juz nie wiem, czy mam wozic ze soba te pompke czy nie. Znaczy sie te duza do napierdalania po lbach, bo te mala do pompowania, to woze zawsze. No ale ona do napierdalania nie nadaje sie zbytnio. Chyba, ze trafi sie jakis smarkacz na trojkolowcu ale to raczej byloby ciut overreactiv, co nie?
Zdaje sobie sprawe, ze spoleczenstwo ma w dupie te moje wywody. Jednak one nie sa dla uciechy spoleczenstw wywodzone a dla pokojowego odreagowania frustracji, ktorych (bedac uzytkownikiem pedalow) nabawiam sie co dzien nieomal. No ba. Kobieta moja ukochana wkurza sie na mnie, kiedy mowie to, co zaraz napisze. A pisze, ze Krakow jest jednym z najfajniejszych miast, w jakich przyszlo mi zyc (a zaliczylem juz ich calkiem sporo - taki lajf). I bylby ten Krakow jeszcze fajniejszy, gdybynie Krakusy. Szczescie wielkie, ze Krakusy w Krakowie sa w mniejszosci, bo wiekszosc mieszkancow, to czystej krwi element naplywowy, nie skazony krakusostwem. (Niniejszym chcialbym przeprosic fajnych rodowitych Krakowiakow za uogolnianie. Ale sami powiedzcie, ze jednak mam racje :))
Ale bylo o ruchu lewostronnym. Mysle sobie, ze ta milosc do szwedania sie lewa strona chodnika czy sciezki, jest po czesci efektem dzialalnosci idiotow od guziczkow przy swiatlach. No wiecie - sie podchodzi do przejscia i trzeba nacisnac guziczek, zeby pojawila sie szansa na zielone swiatlo. No. No i te guziczki sa zawsze (ZAWSZE!) po lewej stronie tych chodnikow i sciezek. Przynajmniej w Krakowie. Jest to zdecydowanie jedna z najglupszych rzeczy na swiecie.
Piątek, 4 sierpnia 2006Kategoria Blogowanie
km:0.00km teren:0.00 czas:km/h:
Etam piesi-szmesi. Codziennosc i tyle. Zabawa to jest wtedy, gdy sie wpadnie na pomysl, zeby jadac na wakacje zabrac ze soba rower. Pociagiem.
Jesli wybierze sie sluszny kierunek, to spoko, bo PKP na slusznych kierunkach ma wagony rowerowe. Fajna rzecz, praktyczna rzecz, i niestetynie powszechna. BTW - krotka dygresyjka nt. pieszych w wagonie rowerowym. Jechalem jakis czas temu skads tam do Krakowa koleja taszczac ze soba rower w takim wlasnie wagonie. Jestem spryciula, wiec nie jechalem w weekend tylko jakos tak bez sensu, zeby uniknac wakacyjnych tlumow. I udalo sie. Prawie. Bo pociag zapchany nie byl w zasadzie, procz wagonu rowerowego, gdzie ulokowalo sie stado cyklistow i... niecyklistow. Dwie takie blondzie nie mogly zrozumiec, ze co prawda nie maja zakazu przebywania w tym wagonie i zajmowania w nim miejsc siedzacych tylko dlatego, ze nie maja rowerow, ale specyfika wagonu, duza podaz rowerzystow, oraz masa wolnych miejsc w innych wagonach, sprawiaja, ze moglyby ruszyc swoje piechurskei dupy precz stad. Nie ruszyly tylko obrazily sie na cyklinowcow i glosno wyrazaly swoje sady na temat pochodzenia zla na swiecie od Zydow, cyklistow i masonow, oraz innych pedalow. Ba.
Ale ja o podrozowaniu koleja z rowerem ogolniej mialem.
Wybralismy sie wiec we czworke na wakacje. Podroz pociagiem z przesiadka. Luz. Nie ma wagonow rowerowych ale zgodnie z jakimis tam przepisami mozemy wierzchowce targac w pierwszym lub ostatnim przedsionku skladu. Da sie. Jakas zapyziala stacyjka w okolicach Wisly, na ktorej konczymy nasza przygode z PKP. Wyrzucam pierwszy rower, drugi (chlopaki dzielnie odbieraja), wysiadam w ferworze walki, odbieram od mojej pani trzeci rower, lapie sie za czwarty a tu niespodzianka - pociag rosza. Ospale bo ospale ale za to zdecydowanie. CO JEST KURWA?! wolam (bo co niby mam wolac) i pociag staje. Czyli uzylem wlasciwego zaklecia. Wyladowujemy reszte klamotow i pobluzgujac z cicha oddalamy sie od stacyjki. W sumie git.
W drodze powrotnej tez bylo zabawnie. Przesiadkowy pociag przyjechal z opoznieniem. Ladujemy sie do przedsionka za lokomotywa. Znaczy ladowalibysmy sie, gdyby pan konduktor czy inny tam kierownik pociagu, nie kazal nam isc precz, bo wg niego nie ma miejsca. Jak nie ma, jak jest? probuje negocjowac ale koles twardy jest. No to ja mu na to, ze posiadam to w dupie, bo PKP sprzedalo mi bilety na rowery, ja widze wolna przestrzen i ani troche nie interesuje mnie to, ze nasze rowery w tej przestrzeni beda panu kolejarzowi przeszkadzaly. Wiec niech sie pan skupi i powie nam, gdzie mamy ulokowac pojazdy, zeby kolej mogla sie wywiazac z zawartej z nami umowy. Pan pokrecil kinolem i kazal nam spierdalac na koniec skladu obiecujac, ze pociag nie ruszy zanim nie wsiadziemy. Kul. Pociag z cuklu tych bezprzedzialowych, wiec wygodyw przewozeniu rowerow wiecej w zasadzie. Pakujemy sie wiec, upinamy bajki i siadamy. Jest fajno. Do momentu. Bo przyszedl kolejny pan konduktor, sprawdzil bilety i kazal nam wypierdalac. Okazalo sie bowiem, ze ten bezprzedzialowy dylizans, mial normalnie wagon pierwszej klasy w miejscu, ktore nam wskazano jako odpowiednie dla nas i naszych rowerow.
Na nic tlumaczenia, ze jakis baran przegnal nas z drugiego konca pociagu gdzie byla "dwojka", na nic pokazywanie palcem, ze pociag jest prawie pusty, na nic slowa w ogole. Pan nas wypierdzielil ale za to pozwolil zostawic w przedziale rowery.
W efekcie rowery staly rozparte w takim wielkim przedziale pierwszej klasy (tym zaraz za maszynista w bezprzedzialowych, dylizansowych pociagach), skutecznie blokujac dostep do siedzen, my zas stalismy metr dalej w przedsionku i smetnie patrzylismy na rzedy siedzen swiecacych pustka, bo nie chcielismy doplacic do pierwszej klasy. Rozumiem postep w kolejnictwie ale klasyczne po chuj rzuce pierwszej klasie pociagow osobowych na popularnych trasach.
Nie mowie o tym po to, zeby pokazac sie jako nekany z kazdej strony cyklista, bo tak nie jest. Bawia mnie te sytuacje tak,jak inne idiotyzmy. Bawia i mecza. I troche sie martwie, ze mnie to nawet za bardzo nie wkurza, bo to oznacza, ze juz mi opadly rece nad ta cala beznadzieja. Ech...
"У чёрного моря
Я буду моряком, baby baby, come come
У чёрного моря
Морячок! Морячо-ок!"
Środa, 26 lipca 2006Kategoria Blogowanie
km:0.00km teren:0.00 czas:km/h:
Bo to nie jest tak, ze roweziarze nie lubia kierowcow. Rzeklbym ze sporym przekonaniem, ze wrecz przeciwnie. Precyzujac, to rowerzysci przez wiekszosc zycia lubia samochody. Wyjatek stanowia jedynie sytuacje, w ktorych samochod stoi sobie na sciezce rowerowej, spycha rowerzyste z jezdni, lub wrecz rozjezdza go na nieestetyczna miazge. W innych przypadkach samochody sa calkiem fajnym urozmaiceniem kazdej trasy. Szczegolnie miejskiej. Poza tym maja kierunkowskazy, klaksony, oczy i inne takie przedmioty, ktore podnosza przewidywalnosc i ulatwiaja czytanie w kierowczych myslach. Natomiast piesi...
Piesi, to zupelnie inna historia. Zanim nie zaczalem intensywniej jezdzic rowerem, bylem swiecie przekonany, ze cyklisci maja zdecydowanie wieksza kose z kierowcami niz z piechurami. Mylilem sie. To spacerowicze stanowia trzon zla tego swiata. Tepe, bezmozgie, sapiace i prychajace, pozbawione jakiejkolwiek kontroli nad swoimi ruchami manekiny. Uff...
Przesadzam, prawda? Tak ale nie tak bardzo, jakby sie moglo wydawac. Przyjmuje z mniejsza lub wieksza pokora wszelkie kierowane we mnie bluzgi, jesli jade po chodniku itp. Jednak w takim Krakowie jest masa miejsc, po ktorych rowerzysci i piesi moga sie poruszac na rownych prawach - ot wezmy na przyklad szeroko pojete okolice Rynku i Plant. Czyli mowa bedzie o pieszych dowolnie wybranej narodowosci.
* * *
W piatkowe popoludnie kurier przywiozl pieknie zapakowany nowy rower. Sliczne, niebiesciutkie trekkingowe cudenko, ze stluczona tylko jedna lampeczka, co uwazam za transportowy majstersztyk.
Za przeciwienstwo majstersztyku uznaje termin dostarczenia wierzchowca, bo to byl wlasnie TEN weekend, na ktory umowilismy sie z kims tam gdzies tam bez rowerow.
Pozostawienie nowego nabytku na dwa dni boli. Ot, taka konkluzja.
Ale ja nie o tym. O pieszych mialem przeciez.
Bo jest tak, ze czasami sobie zartujemy. Ale teraz, to nie jest dokladnie ten czas. Mam swiadomosc, ze czlowiek jako taki, jest z natury swej dosc mocno pieszym. Wszelkie inne od czlapania sposoby przemieszczania sie, stoja w wyraznej opozycji do natury jak najbardziej ludzkiej. Jednak zdarzylo sie tak, ze rozwinela nam sie marnej jakosci cywilizacja, ktora dopuscila do uzycia srodki transportu inne niz sandalki. Trudno sie mowi i trzeba z tym zyc. A ze rozmaitym jednostkom zycie z tym wychodzi koslawie, to juz inna rzecz. Mysle, ze sporawine za te i inne klopoty ponosza oczywiscie rzadzacy. Bo wezmy na przyklad taka organizacje ruchu. A dokladnie, to ten caly prawo lub lewostronny ruch.
Niby u nas jest prawostronny ale jesli taki pieszy chce zrobic se spacerek wzdloz szosy, to musi pomykac lewa strona. I wcale sie nie dziwie, ze bidule gubia sie w tym burdlu i chadzaja jak popadnie i gdzie popadnie. Nie wiem, jak gdzie indziej ale w Krakowie dosc modne jest chadzanie lewa strona chodnika. Ze niby mieszczanstwo krakowskie od londynskiego gorsze nie jest. I powiem w sekrecie, ze wkurwia mnie ta moda niezaleznie od tego, czy jade czy ide. Albo zmiana kierunku. O, to jest zabawny zwyczaj. nie, zebym domagal sie od spacerowiczow znakow, mrugania okiem, czy wystawiania reki w kierunku, w ktory chce taka postac podazac. Nic z tych rzeczy. Wystarczyloby spojrzenie, omiecenie wzrokiem, czy chocby chwila namyslu. Ot tak, zeby nie wejsc na kogos. Nawozek jaki, o rowerze nie wspominajac. Ale nie - to zbyt trudne zadanie dla piechura. W tej kategorii na szczegolna uwage zasluguja piesi nadajacy (odbierajacy) SMS'y oraz piesi czytajacy ulotki z lekarstw. Ci halsuja jak zaglowka pod wiatr w jakiejs ciesninie. W sumieto dosc zabawne do czasu az jakis nicpon na rowerze nie traci takiego piechura. Wtedy kurwy fruwaja jak krakowskie golebie i laduja delikatnie na rowerzyscie, ktory przyczyna tragedii jest. Bo wiadomo, ze jest.
Ku pamieci poleglych pieszych i dla uczczenia ukochanego przeze mnie South Parku powiem za Cartmanem:
I hate you guys. I hate you guys so very very much.
Serwis pogodowy IMGW
 Aktualna pogoda         »» Prognoza
© IMGW : www.pogodynka.pl

kategorie bloga

szukaj

archiwum